Strona główna » “Chłopki. Opowieść o naszych babkach”. Kolejny bestsellerowy reportaż Joanny Kuciel-Frydryszak
Bestsellery Reportaże

“Chłopki. Opowieść o naszych babkach”. Kolejny bestsellerowy reportaż Joanny Kuciel-Frydryszak

Chłopki. Opowieść o naszych babkach

Joanna Kuciel-Frydryszak, autorka bestsellera “Służące do wszystkiego”, napisała kolejny reportaż. Pozostając w tematyce feministycznej, tym razem Kuciel-Frydryszak przygląda się chłopkom. “Chłopki. Opowieść o naszych babkach” to przywrócenie głosu tym, które w milczeniu dzielnie pogodziły się z losem “mniej potrzebnych”, “zbędnych”, darmozjadów.

Chłopki. Opowieść o naszych babkach

Kuciel-Frydryszak swój reportaż rozpoczyna wierszem Anny Świrsz­czyń­skiej “Chłopka”. Utwór można potraktować jako motto książki. Poetka nakreśla bardzo sugestywny portret chłopki. Wiersz Anny Świrszczyńskiej przytoczę w całości:

“Chłopka”

Dźwiga na ple­cach
dom, ogród, pole,
krowy, świ­nie, cie­lęta, dzieci.

Jej grzbiet dziwi się,
że nie pęk­nie.
Jej ręce dzi­wią się,
że nie od­padną.
Ona się nie dziwi.

Pod­piera ją jak krwawy kij
umarła ha­ro­waczka
jej umar­łej matki.
Pra­babkę
bili ba­tem.

Ten bat
błysz­czy nad nią w chmu­rze
za­miast słońca.

Los chłopskich kobiet, który opisuje w swojej książce Joanna Kuciel-Frydryszak, to nierzadko los żmudny i niesprawiedliwy. Autorka opisuje sytuacje dziewczynek (nawet pięcioletnich), które odpowiedzialne były za wypas zwierząt. Pozostawione same na polu nieraz były gwałcone lub krzywdzone, na co niewiele można było poradzić. Dziewczynki w wieku sześciu lat dostawały pod opiekę zgraję młodszego rodzeństwa i były za nie odpowiedzialne. W wieku nastoletnim niektóre chłopki mogły iść do szkoły, ale nie wszystkie chciały – jeśli by poszły, to kto zapewniłby im ubranie, książki i wyżywienie? Od dzieciństwa uczone były dwóch rzeczy: że mają tylko to, na co zapracują i że ojciec (później mąż) ma zawsze rację. Autorka “Chłopek” przytacza sytuację, w której ojciec obiecał mężowi, że w ramach posagu żona wniesie krowę. Po ślubie okazywało się nieraz, że żadnej krowy nie było. Mąż odrzucał więc żonę, bo bardziej zależało mu na krowie niż na kobiecie, ale i ojciec nie chciał już przyjąć z powrotem zamężnej córki.

Większości kobiet nie spotykało jednak coś tak ekstremalnego. Oczywiście ich wartość osobowa nadal uzależniona była od wartości posagu, ale niektórzy mężowie zdarzali się dobrzy. Określenie “dobry mąż” też należy jednak rozumieć nieco inaczej niż się nam dziś wydaje. Mąż był dobry, gdy nie bił i nie gwałcił. Był dobry, gdy dawał żonie jeść i gdy nie zmuszał do kolejnych ciąż. Dla chłopki dobry mąż to więc taki, który zachowuje choćby minimalne zasady humanitarnego traktowania swojej kobiety.

To była jego kobieta – bo traktowano je jak czyjąś własność. Gdy wnuczka zmuszona do kolejnych ciąż poszła do swojej babki z płaczem, usłyszała od niej jedynie słowa:

Po co ty płaczesz? Każda kobieta jest niewolnicą i ty będziesz niewolnicą.

Kim więc były chłopki? Były wśród nich krzywdzone dziewczynki, były nastoletnie analfabetki, były młode żony zmuszane do porodów. Były tragiczne próby poronienia (aby tylko uniknąć kolejnego dziecka). Były samobójcze śmierci matek, które swoim córkom nie umiały zapewnić posagu. Były żony “dziadów”, żony wdowców, żony chłopów, a czasem nawet żony miastowych. Były ciężarne córki noszące dzieci własnych ojców. Były wyprane firanki i krowie łajno na bosych stopach. Było poczucie obowiązku i pogodzenie z losem.

Chłopki – opowieść o nas samych

Powyższy opis to tylko skrót i zarys tego, o czym mówi książka “Chłopki. Opowieść o naszych babkach”. Joanna Kuciel-Frydryszak wnika w życie wiejskich kobiet sprzed 100 lat, aby pokazać nie tylko trudy, z jakimi zmagały się nasze babki i prababki, ale również, aby unaocznić jak wiele z ich mentalności tkwi nadal w nas – współczesnych kobietach. Jak przyznaje autorka reportażu:

Nasze babki wyznaczyły nam takie standardy, że kobieta może ledwo trzymać się na nogach, ale musi zrobić 150 proc. normy, czego symbolem mają być białe, wykrochmalone firanki, dom pachnący szarlotką, a wszyscy domownicy mają być zadowoleni z mamusi. Dziś jako kobiety próbujemy walczyć z tym wewnętrznym głosem naszych matek i babć. Głosem mówiącym nam, że żeby być dobrą żoną i matką “nie możesz siedzieć po próżnicy”, a jeśli siedzisz, powinnaś czuć się winna.

W innym wywiadzie dodaje jeszcze:

Myślę, że bardzo głęboko siedzą w nas te wiejskie “baby”. Z tej siły naszych babek i oczekiwań wynika presja, że musimy być zawsze takie silne i dzielne. Kobieta wiejska padnie ze zmęczenia, ale będzie miała wypucowane patelnie, szarlotkę na stole, wyprane firanki. Jak któraś tego nie zrobi, to od razu usłyszy, że jest leniwą krową.

Książka “Chłopki. Opowieść o naszych babkach” dostępna jest tutaj.

Fragment książki “Chłopki. Opowieść o naszych babkach”

Kiedy wiej­ska dziew­czyna się przed­sta­wia, po­daje imię, na­zwi­sko, na­zwę wsi, z któ­rej po­cho­dzi, oraz mówi, jak duże są jej ro­dzina i go­spo­dar­stwo jej ojca. Te dwie ostat­nie in­for­ma­cje po­wie­dzą nam o jej sy­tu­acji naj­wię­cej. Gdy po­zna­jemy córkę go­spo­da­rza z sze­ścior­giem dzieci i trzema mor­gami, to już wiemy: cier­pią głód. Ich go­spo­dar­stwo na­zy­wane jest przez spe­cja­li­stów od eko­no­mii karłowatym, co ozna­cza: nie­wy­dajne, nie­wy­star­cza­jące, by wy­ży­wić ro­dzinę.

Co mia­łaby tu­taj ro­bić do­ra­sta­jąca dziew­czyna? Jako dziecko pa­sie gęsi lub krowę. Gdy do­ro­śnie, nie jest do ni­czego po­trzebna. Prze­ciw­nie: ob­ciąża go­spo­darkę, bo trzeba ją wy­kar­mić, a nie ma czym.

Czy tak się na­ro­dziło słowo dar­mo­zjad? Nie. Dla ta­kich jak ona eko­no­mi­ści za­re­zer­wo­wali bar­dziej ele­gancki ter­min, ale wciąż bru­talny: zbędna. Nie ma dla niej pracy, więc nie ma dla niej je­dze­nia. Jest zbędna. Trzeba ją jak naj­szyb­ciej wy­dać za mąż. Chyba że uciek­nie do mia­sta, naj­czę­ściej na słu­żącą. Albo na saksy do Fran­cji, Bel­gii, Nie­miec.

W Pol­sce mię­dzy­wo­jen­nej 64 pro­cent go­spo­darstw na wsi uzna­wano za nie­wy­star­cza­jące, a 40 procent wiej­skich ko­biet za zbędne.

W 1936 roku w Dzi­kowcu po­ja­wia się an­kie­ter. In­te­re­sują go małe go­spo­dar­stwa, wła­śnie te nazywane kar­ło­wa­tymi. Go­spo­da­rzom, któ­rzy przyj­mują go pod swój dach, za­daje te same, drobiazgowe py­ta­nia: Co je­dzą? Co sieją? Jak miesz­kają? Ja­kie sprzęty po­sia­dają? Ja­kie zwie­rzęta hodują? W co się ubie­rają?

Czyli po pro­stu: jak so­bie ra­dzą z ży­ciem.

Dzięki temu zaj­rzymy do chłop­skich cha­łup na po­łu­dniu Pol­ski sprzed nie­mal stu laty. Bę­dzie to przykra wi­zyta.

Dzi­ko­wiec to spora wieś na Pod­kar­pa­ciu: około dwu­stu chłop­skich go­spo­darstw, z któ­rych po­nad połowa to go­spo­dar­stwa małe i bar­dzo małe. Naj­bliż­sze mia­sto – Kol­bu­szowa – od­da­lone jest o sześć ki­lo­me­trów, w po­bliżu nie ma żad­nych fa­bryk, a więc moż­li­wo­ści za­rob­ko­wa­nia. Do­ro­bić można, idąc „na pań­skie” do po­bli­skiego dworu lub po­wo­żąc fur­manką. Ko­biety wy­pla­tają ko­sze.

An­kie­tera przyj­muje ro­dzina go­spo­da­rza T.W. On ma trzy­dzie­ści cztery lata, ona trzy­dzie­ści je­den. Oboje skoń­czyli cztery klasy szkoły po­wszech­nej, wy­cho­wują dwójkę dzieci: sied­mio­let­nie i pięcioletnie. Na swo­ich trzech mor­gach upra­wiają żyto i ziem­niaki, ho­dują krowę, cielę i sześć kur. Miesz­kają w drew­nia­nym domu kry­tym słomą, ale to wła­ści­wie je­den dwu­dzie­sto­pię­cio­me­trowy pokój. Dru­gie po­miesz­cze­nie to obora.

Na jedną osobę – no­tuje an­kie­ter – wy­pada 5,1 me­tra kwa­dra­to­wego, izba nie ma pod­łogi (glina), dwa okna o wy­mia­rach 102 na 80 cen­ty­me­trów ni­gdy nie są otwie­rane.

Sie­dząc na jed­nym z dwóch krze­seł, które na­leżą do ro­dziny, an­kie­ter spi­suje po­zo­stałe sprzęty w tym domu:

dwa łóżka
je­den stół
cztery ławy
je­den sto­łek
półka
ze­ga­rek
osiem ob­ra­zów re­li­gij­nych w mar­nym sta­nie
To wszystko.

Na­stęp­nie pyta ro­dzinę o hi­gienę:

– Czy w miesz­ka­niu znaj­dują się pa­so­żyty (plu­skwy, ka­ra­lu­chy itp.)?

– Czy prak­ty­kuje się spa­nie gru­powe, np. dzieci?

– Ile osób sy­pia ra­zem?

– Czy prak­ty­kuje się spa­nie na ziemi itp.?

– Czy prak­ty­kuje się spa­nie w bu­dyn­kach go­spo­dar­skich la­tem, zimą?

– Ile razy każdy z człon­ków bie­rze ką­piel w po­rze let­niej? A w po­rze zi­mo­wej?

W domu ro­dziny W. nikt na ziemi nie sy­pia. Za to na piecu śpi tak zwana ko­mor­nica. Tak na­zywa się te, które nie mają swo­jego domu. Dzie­więć­dzie­się­cio­let­nia ko­bieta jako zbędna tuła się po ob­cych. Po­maga przy dzie­ciach w za­mian za kąt do spa­nia. W Dzi­kowcu rze­czy­wi­ście do­stała kąt, na piecu.

Ale dom ro­dziny W. to nie tylko sy­pial­nia i kuch­nia, to też za­kład szew­ski, bo męż­czy­zna do­ra­bia, robiąc buty. Tu­taj rów­nież trzy­mane są kury.

Nie po­winni jed­nak na­rze­kać: dwa łóżka na czte­ro­oso­bową ro­dzinę to jest coś.

Córka wdowca spod Kra­kowa, uro­dzona w 1917 roku, jako na­sto­latka śpi w jed­nym łóżku z dwoma braćmi. „Ja w gło­wach, a bra­cia w no­gach – wspo­mina. – Ale po czym wie­dzieli, gdzie głowy, gdzie nogi, to nie wiem, bo na żad­nym końcu po­duszki nie było, tylko stare szmaty”. Ko­lejny jej brat śpi w łóżku z oj­cem, a po­zo­stali dwaj na pry­czach w stajni.

Ja­dwiga Szkraba, uro­dzona w kur­nej cha­cie w be­skidz­kim Ode­rnem, jesz­cze w 1923 roku jako dziecko ucieka nocą z domu przed gry­zą­cym dy­mem. „Nie mie­li­śmy ko­mina, a tylko z pła­skich kamieni uło­żone pa­le­ni­sko. Tak nam ten dym do­ku­czał, że spać cho­dzi­łam z sio­strą do stajni, gdzie pod po­wałą były zro­bione pry­cze z de­sek, no i mama mó­wiła, że tam cie­plej jak w izbie, bo się skła­dało na­wóz od jed­nej krowy któ­rą­śmy mieli”.

Spo­łecz­nicy ła­pią się za głowy.

Maria

“U mnie jest blisko z serca do papieru” - napisała Agnieszka Osiecka, a ja, jako jej wierna i oddana fanka, powtarzam te słowa za nią. Jestem miłośniczką słów i wszelkiego rodzaju konstelacji, które mogą z nich powstać. Studiując filmoznawstwo przekonałam się, że nie tylko sama sztuka jest czymś fascynującym, ale również - jeśli nie bardziej – nauka o niej. Spośród wszelkiego typu literatury najbardziej fascynuje mnie jej teoria, a zaraz potem filozofia i poezja. Mając trzynaście lat zapisałam w swoim pamiętniku: “wiem jedno, jestem uzależniona od pisania”. Nic w tej kwestii się nie zmieniło. Wciąż notuję wszystko, co zauważę, podążając zgodnie za słowami Terry’ego Pratchetta, który stwierdził, że najlepsze pomysły kradnie się rzeczywistości, która na ogół prześciga fantazję. Jestem marzycielką i z natury chodzę z głową w chmurach, więc często zakładam życiową prozaiczność na swoje barki, żeby jej ciężar pomógł mi wrócić na ziemię. Z reguły jestem uważana za osobę towarzyską, ale mało kto dostrzega, że najswobodniej czuję się w obecności Davida Bowiego, Jamesa Barrie i Salvadora Dali. Gdy ludzie pytają mnie o sztukę, odpowiadam – to moja dobra przyjaciółka. W końcu nie raz uratowała mi życie...

Maria

“U mnie jest blisko z serca do papieru” - napisała Agnieszka Osiecka, a ja, jako jej wierna i oddana fanka, powtarzam te słowa za nią. Jestem miłośniczką słów i wszelkiego rodzaju konstelacji, które mogą z nich powstać. Studiując filmoznawstwo przekonałam się, że nie tylko sama sztuka jest czymś fascynującym, ale również - jeśli nie bardziej – nauka o niej. Spośród wszelkiego typu literatury najbardziej fascynuje mnie jej teoria, a zaraz potem filozofia i poezja. Mając trzynaście lat zapisałam w swoim pamiętniku: “wiem jedno, jestem uzależniona od pisania”. Nic w tej kwestii się nie zmieniło. Wciąż notuję wszystko, co zauważę, podążając zgodnie za słowami Terry’ego Pratchetta, który stwierdził, że najlepsze pomysły kradnie się rzeczywistości, która na ogół prześciga fantazję. Jestem marzycielką i z natury chodzę z głową w chmurach, więc często zakładam życiową prozaiczność na swoje barki, żeby jej ciężar pomógł mi wrócić na ziemię. Z reguły jestem uważana za osobę towarzyską, ale mało kto dostrzega, że najswobodniej czuję się w obecności Davida Bowiego, Jamesa Barrie i Salvadora Dali. Gdy ludzie pytają mnie o sztukę, odpowiadam – to moja dobra przyjaciółka. W końcu nie raz uratowała mi życie...

Skomentuj

Kliknij tutaj, by skomentować