Strona główna » Wrażenia po spektaklu “A Little Life” na postawie powieści Hanyi Yanagihary
Literatura piękna Recenzje

Wrażenia po spektaklu “A Little Life” na postawie powieści Hanyi Yanagihary

25 marca 2023 roku w Harold Pinter Theatre, na londyńskim West Endzie, odbyła się premiera spektaklu “A Little Life” w reżyserii Ivo van Hova. Nieco później w Savoy Theatre rzecz została zarejestrowana w formie filmu, czego rezultaty dotarły do Polski i spektakl można było zobaczyć w kinach Helios w weekend 7-8 października 2023 roku. Teatralne “A Little Life” jest adaptacją bestsellerowej powieści Hanyi Yanagihary z 2015 roku, która w polskim przekładzie ukazała się pod tytułem “Małe życie”. Nominowana do Booker Prize książka Yanagihary opowiada o czwórce przyjaciół, spośród których na pierwszy plan niewątpliwie wysuwa się Jude (James Norton) – niepełnosprawny i skrywający mroczną przeszłość nowojorski intelektualista. Spektakl Ivo van Hova skupia się na postaci Jude’a w jeszcze większym stopniu niż powieść. Teatralna wersja “A Little Life” nie jest już historią o czworgu przyjaciół, ale o traumie, która ostatecznie pokonuje człowieka.

Sceniczny mały świat Jude’a

Spektakl składa się z dwóch aktów, które – nawet w kinie – dzieli 15-minutowy antrakt. Istotną częścią przedstawienia, która pozostaje niezmienna na przestrzeni obu aktów, jest scenografia. Przestrzeń sceniczna została dobrze i pomysłowo wykorzystana przez Jana Versweyvelda, odpowiedzialnego również za światło i wykorzystane materiały filmowe. Scenę podzielono na kilka różnych sfer. Po jednej stronie – niemalże zepchnięta za kulisy – znajdowała się pracownia JB, po drugiej stronie kuchnia Harolda i mały gabinet lekarski Andy’ego. Na środku sceny stała biała umywalka oznaczająca łazienkę, która była (nie)bezpieczną przestrzenią Jude’a. Tam właśnie uciekał przed światem i – jak mu się zdawało – przed własną przeszłością, co kończyło się wieloma drastycznymi scenami samookaleczania się. Przestrzeń sceniczną dopełniały dwa ledowe ekrany ustawione po bokach sceny. Nieustannie wyświetlane na nich materiały filmowe przedstawiały nowojorskie ulice, których widoki, podobnie jak tempo i jakość nagrań, skorelowane były z wewnętrznymi przeżyciami Jude’a. W zależności od jego nastroju albo powracających wspomnień z przeszłości nagrania zacinały się, zmieniała się ich gama kolorystyczna albo tempo zwalniało, by potem znów przyśpieszyć. Ostatnim, ale jakże sugestywnym elementem scenografii była sama widownia, której wszechobecność podkreślała charakterystyczny dla wielkomiejskiego życia zanik intymności. Jak pisze Aleksandra Wach:

Najistotniejszym rozwiązaniem scenograficznym jest jednak umieszczenie w tylnej części sceny dodatkowej trybuny dla publiczności. Paradoks życia w wielkim mieście wybrzmiewa w pełni – choć dookoła Jude’a jest pełno ludzi, to ostatecznie nikt nie jest w stanie wyrwać go z jego samotności.

Powieść w teatrze, teatr w kinie

Zanim rozpoczęła się projekcja spektaklu “A Little Life”, na ekranie pojawiło się ostrzeżenie, że film zawierać może sceny przemocy oraz informacja o tym, aby zgłosić się po pomoc do odpowiednich osób, jeśli jakieś elementy inscenizacji wywołają w widzu silne reakcje emocjonalne. Podobne ostrzeżenie widniało w programie teatralnym – znalazły się tam nawet telefony oraz adresy placówek, które mogą okazać pomoc w przypadku doświadczania traumy lub stanów lękowych. Tak bowiem prezentuje się w powieści Yanagihary główny bohater, Jude:

Jude bał się wszystkiego, jak mu się czasem wydawało, i nienawidził się za to. Lęk i nienawiść, lęk i nienawiść: czasami miał wrażenie, że nie posiada innych cech. Lęk przed wszystkimi i nienawiść do siebie.

Grający Jude’a James Norton przywłaszczył sobie scenę. Choć reżyser poświęcił też nieco uwagi postaci Willema (Luke Thompson), JB (Omari Douglas) i Harolda (Zubin Varla), to jednak ostatecznie sceniczna wersja “A Little Life” jest opowieścią o nieskończonym i nieustającym cierpieniu Jude’a. Chyba jedynym obrazem, który silniej wywołał we mnie poczucie absolutnej alienacji i jednoczesnego osaczenia emocjonalnego było “Dogville” Larsa von Triera – film realizowany zresztą przy zastosowaniu podobnych scenicznych rozwiązań. Spektakl “A Little Life” z pewnością może być trudny w odbiorze dla osób wrażliwych. Antrakt przyjęłam z wdzięcznością – brutalne obrazy z retrospekcji Jude’a zmęczyły moją percepcję już w pierwszym akcie. W związku z tym nie było wcale dziwne, że po przerwie do sali kinowej wróciło już dużo mniej widzów. Również na teatralnej widowni w drugim akcie dało się zauważyć puste miejsca.

Teatralne aktorstwo Jamesa Nortona

Dlaczego jednak przemoc i cierpienie (bo tymi dwoma hasłami określić można główną tematykę spektaklu) tak raziły w teatralnej wersji i odstraszały widzów, choć literacki pierwowzór zdołał przyciągnąć setki tysięcy czytelników? (W USA “Małe życie” sprzedało się bowiem w nakładzie 90 tys. egzemplarzy, a w Polsce liczba sprzedanych książek przekracza 145 tys.). Odpowiedzią na powyższe pytanie może być obrazowość i namacalność sztuki teatralnej. James Norton obnaża się na scenie w każdym możliwym wymiarze: psychicznym, emocjonalnym i fizycznym. Duża dawka nagości szokuje, mimo że żyjemy w czasach, w których jest jej w przestrzeni publicznej coraz więcej. Bardzo drastycznym wyrazem niemocy i przerażenia Jude’a, w obliczu nawiedzających go traum, jest też fakt, że często pojawia się na scenie nago, podczas gdy wszystkie inne postaci pozostają ubrane. Osamotnienie w fizycznym negliżu łączy się zatem z alienacją z powodu niestabilności emocjonalnej, wywołanej niewyobrażalnym, od dawna skrywanym cierpieniem. Oglądając Jamesa Nortona, jak zupełnie nagi leży lub tarza się po ziemi, jest popychany, podnoszony i dotykany przez pozostałych aktorów, jak rozbierają go i ubierają niczym naturalnych rozmiarów lalkę – miałam coraz większą ochotę wrócić do domu i czym prędzej się umyć. Odnosiłam nieodparte wrażenie, że lepkość i pot na ciele Jude’a są moim własnym brudem. Ivo van Hove proponuje wizję tak haptyczną, że oddziałuje ona na widza nawet zza kinowego ekranu – trudno więc wyobrazić sobie, jakie wrażenie robi to w teatrze, gdzie publiki i aktorów nie oddziela ekranowa bariera.

W wywiadach James Norton wspominał, że rola Jude’a w “A Little Life” była dla niego wielkim wyzwaniem. Choć chciano go obsadzić jako Willema, sam zaproponował, aby wziąć go pod uwagę w castingu do głównej roli. Później jednak przyznawał, że zmierzenie się z traumami granej przez siebie postaci było najbardziej przerażającą rzeczą, jaką w życiu zrobił. Norton twierdzi również, że w czasie prób nieocenioną pomocą była dla niego obecność tzw. koordynatorów ds. intymności. Są to osoby obecne na planie filmowym oraz w teatrze, które dbają o komfort psychiczny i cielesny aktorów, jednocześnie pomagając reżyserowi osiągnąć zamierzoną wizję artystyczną. Na temat ich roli w przemyśle filmowym i scenicznym trwają dyskusje – wiele osób twierdzi, że ich obecność nie jest wcale potrzebna. James Norton w okresie trwania prób do “A Little Life” mówił jednak:

Niektórzy ludzie powiedzą: “Och, nie potrzebuję ich”. Ale jeśli ten koordynator ds. intymności ochroni jednego aktora przed zmieniającą życie traumą, to oczywiście unieważnia to zdanie tych pozostałych 99 osób, które tego nie potrzebują. Ja zdecydowanie tego potrzebowałem. (…) Czuję, że jestem pod dobrą opieką. Mamy terapeutów, którzy naprawdę są dla nas niesamowitym wsparciem, aby zapewnić nam wszystkim opiekę, ponieważ w tej produkcji nie ma miejsca na dodatkowe ciosy. Musimy udać się do miejsc, które są dość niepokojące, ale czuję, że mam wsparcie i mogę to zrobić.

Zarzuty wobec powieści “Małe życie”

“Małemu życiu” Yanagihary zarzucano, że książka jest przegadana. Ja myślę, że ten zarzut można łatwo (i słusznie) odeprzeć, zauważając, że owo “przegadanie” jest po prostu narracją przyjmującą bardzo introspektywny charakter. Oznacza to, że narracja koncentruje się nie na świecie zewnętrznym i nie na linearnym przedstawieniu zdarzeń, ale na oddaniu charakteru myśli i przeżyć postaci. Skupiona wokół bohaterów narracja zaowocowała niemalże gotowym scenariuszem teatralnym. W wersji scenicznej słychać było sporo wypowiedzi bezpośrednio zaczerpniętych z powieści. Może warto więc też wspomnieć, że scenariusz spektaklu został wydany jako dramat w wersji książkowej. Rzecz nie pojawiła się póki co w przekładzie polskim i nie słychać nic o planach takiego tłumaczenia. Najbardziej zagorzałym fanom powieści polecam zatem zajrzeć do amerykańskich księgarni internetowych, gdzie znaleźć można dramat “A Little Life” z Jamsem Nortonem i pozostałymi członkami obsady na okładce.

O “Małym życiu” czytamy również na łamach “Polityki”, gdzie Justyna Sobolewska pisze:

Książka wzbudziła w Stanach wielkie emocje, ogłoszono ją najgłośniejszą powieścią 2015 r., a kiedy jeden z recenzentów ją skrytykował, sam wydawca mu odpowiedział, że jest niewrażliwym czytelnikiem, bo książka działa terapeutycznie. Otóż jednak nie, wielkie cierpienie nie gwarantuje jeszcze wielkiej literatury.

I choć zgodzę się z recenzentką, że książkę Yanagihary czyta się emocjami i – owszem – “wielkie cierpienie nie gwarantuje jeszcze wielkiej literatury”, to sądzę, że nawet “mała” literatura pomagająca czytelnikowi w uporaniu się z traumą, stratą lub żałobą zasługuje na uwagę.

Jeśli nie czytaliście książki “Małe życie”, to możecie ją znaleźć tutaj. Zapoznanie się z jej treścią przed obejrzeniem adaptacji może być pomocne, a już z pewnością stanowić będzie swego rodzaju przygotowanie na miażdżącą obrazowość i dosłowność scenicznej wersji Ivo van Hova.

Maria

“U mnie jest blisko z serca do papieru” - napisała Agnieszka Osiecka, a ja, jako jej wierna i oddana fanka, powtarzam te słowa za nią. Jestem miłośniczką słów i wszelkiego rodzaju konstelacji, które mogą z nich powstać. Studiując filmoznawstwo przekonałam się, że nie tylko sama sztuka jest czymś fascynującym, ale również - jeśli nie bardziej – nauka o niej. Spośród wszelkiego typu literatury najbardziej fascynuje mnie jej teoria, a zaraz potem filozofia i poezja. Mając trzynaście lat zapisałam w swoim pamiętniku: “wiem jedno, jestem uzależniona od pisania”. Nic w tej kwestii się nie zmieniło. Wciąż notuję wszystko, co zauważę, podążając zgodnie za słowami Terry’ego Pratchetta, który stwierdził, że najlepsze pomysły kradnie się rzeczywistości, która na ogół prześciga fantazję. Jestem marzycielką i z natury chodzę z głową w chmurach, więc często zakładam życiową prozaiczność na swoje barki, żeby jej ciężar pomógł mi wrócić na ziemię. Z reguły jestem uważana za osobę towarzyską, ale mało kto dostrzega, że najswobodniej czuję się w obecności Davida Bowiego, Jamesa Barrie i Salvadora Dali. Gdy ludzie pytają mnie o sztukę, odpowiadam – to moja dobra przyjaciółka. W końcu nie raz uratowała mi życie...

Maria

“U mnie jest blisko z serca do papieru” - napisała Agnieszka Osiecka, a ja, jako jej wierna i oddana fanka, powtarzam te słowa za nią. Jestem miłośniczką słów i wszelkiego rodzaju konstelacji, które mogą z nich powstać. Studiując filmoznawstwo przekonałam się, że nie tylko sama sztuka jest czymś fascynującym, ale również - jeśli nie bardziej – nauka o niej. Spośród wszelkiego typu literatury najbardziej fascynuje mnie jej teoria, a zaraz potem filozofia i poezja. Mając trzynaście lat zapisałam w swoim pamiętniku: “wiem jedno, jestem uzależniona od pisania”. Nic w tej kwestii się nie zmieniło. Wciąż notuję wszystko, co zauważę, podążając zgodnie za słowami Terry’ego Pratchetta, który stwierdził, że najlepsze pomysły kradnie się rzeczywistości, która na ogół prześciga fantazję. Jestem marzycielką i z natury chodzę z głową w chmurach, więc często zakładam życiową prozaiczność na swoje barki, żeby jej ciężar pomógł mi wrócić na ziemię. Z reguły jestem uważana za osobę towarzyską, ale mało kto dostrzega, że najswobodniej czuję się w obecności Davida Bowiego, Jamesa Barrie i Salvadora Dali. Gdy ludzie pytają mnie o sztukę, odpowiadam – to moja dobra przyjaciółka. W końcu nie raz uratowała mi życie...

Skomentuj

Kliknij tutaj, by skomentować