Strona główna » Powstaje opera o odbudowie Warszawy po II wojnie światowej na podstawie książki “Najlepsze miasto świata”
Ciekawostki

Powstaje opera o odbudowie Warszawy po II wojnie światowej na podstawie książki “Najlepsze miasto świata”

W ostatnich latach świat dał się porwać hip-hopowym rytmom musicalu “Hamilton”. Twórca spektaklu, Lin-Manuel Miranda, sam wielokrotnie podkreślał, że nie spodziewał się, aby rapowana historia rewolucji amerykańskiej mogła okazać się tak fascynująca dla międzynarodowej publiczności. Podobnie zapewne czuje się teraz Grzegorz Piątek, gdy jego książka “Najlepsze miasto świata” ma stać się bazą dla libretta operowego. Ukończenie projektu planowane jest na 2025 rok. Wynikiem prac twórczych muzyków i dramaturgów ma być opera nie tylko o zniszczonym wojną mieście i jego odbudowie, ale również o nieprzezwyciężonej nadziei człowieka “stającego w obliczu odbudowy”.

To materia. A ludzie?

Już wcześniej słyszało się głosy, że książka Piątka to nie tylko opowieść o architektach i pracy nad odbudową, lecz historia obrazująca znacznie szerszy kontekst. “Najlepsze miasto świata. Warszawa w odbudowie 1944–1949” jest opisem ówczesnego stanu duchowego Polaków. Dom twój tam, gdzie serce twe – a więc mierzący się z powojenną rzeczywistością ludzie zmuszeni byli odbudować miasto, gdyż ich serca legły pogrążone w gruzach. Trudno oddzielić jedno od drugiego: Warszawa i Warszawiacy (czy w ogóle Polacy) to w tym kontekście pojęcia niemal synonimiczne. Pierwszy akapit bestsellerowej i nagradzanej książki Grzegorza Piątka streszcza wojenne przejścia naszej stolicy. Pozwolę sobie przytoczyć go więc w całości, aby zobrazować z jakim wyzwaniem (pod względem powagi tematu i trudu realizatorskiego) mierzą się twórcy powstającej opery:

Warszawy ubywało stopniowo, przez pięć i pół roku, od poranka 1 września 1939 roku, kiedy na robotnicze bloki na Kole spadły pierwsze bomby Luftwaffe. Po blisko czterech tygodniach nalotów zniszczeniu uległo około 10–12 procent zabudowy, ale Warszawa szybko nabrała pozorów normalnie działającego miasta. Włoski dziennikarz pisał, że nadal „była naszą starą Warszawą”, a socjolog Stanisław Ossowski wspominał, że wracający z tułaczki mieszkańcy odnajdywali jeszcze w swoim mieście „dawną Warszawę, Warszawę, w której bądź co bądź można było rany leczyć”. Kolejnych zniszczeń dokonały naloty radzieckie powtarzane od czerwca 1941 roku, czyli od czasu napaści Niemiec na ZSRR, mimo to przez kolejne dwa lata Warszawa wciąż ponoć sprawiała wrażenie mniej zniszczonej niż Londyn. Po stłumieniu powstania w getcie w wyniku systematycznego burzenia przez Niemców zabudowy dzielnicy przepadło już około 17 procent przedwojennej kubatury miasta. Ale była to dopiero zapowiedź tego, co miało się stać z resztą zabudowy pod koniec wojny – podczas powstania warszawskiego i po jego upadku. Od października 1944 roku okupanci wywozili bądź niszczyli na miejscu ocalałe mienie, a budynki podpalali lub wysadzali w powietrze. Na pożegnanie, 16 stycznia 1945 roku, podłożyli ogień pod bibliotekę publiczną na Koszykowej, paląc 200 tysięcy książek, czyli około 40 procent zbiorów.

Kolejny akapit Piątek rozpoczyna od podstawowego stwierdzenia – “to materia” – po którym następuje budzące lęk pytanie – “a ludzie?”. Piątek pisze o 550–850 tysięcy ofiarach. Liczby nie są wymowne. Pan Cogito, widząc w gazecie ilość ofiar wojennych, stwierdził, że “[liczby] nie przemawiają do wyobraźni, jest ich za dużo, cyfra zero na końcu przemienia ich [zabitych] w abstrakcję” (z “Pan Cogito czyta gazetę”). Herbertowską arytmetykę współczucia można by odnieść do reportażu Piątka. Autor “Najlepszego miasta świata” opowiada o wojnie raz jeszcze, ale nie liczbami i statystykami (choć i one się tam pojawiają), a raczej gruzami, pyłem i prochem miasta. Miasta, które okazało się być feniksem, gdy odrodziło się z popiołu. Każda cegła warszawskich murów kruszyła się śmiercią tych setek tysięcy straconych żyć. Jednak analogicznie: każde z tych żyć w jakiś sposób odżyło odbudową miasta, które walczyło razem z nimi.

Ten duchowy aspekt reportażu Grzegorza Piątka nie daje o sobie zapomnieć. Na szczęście członkowie Sinfonia Varsovia, główni wykonawcy powstającego projektu, zdają sobie z tego sprawę. Jarosław Trybuś, kierownik i pomysłodawca przedsięwzięcia powiedział, że:

Powstały utwór ma mieć wymiar uniwersalny. Będzie mówić o przezwyciężaniu fatum, o życiu wbrew zniszczeniu, nieść nadzieję, wszędzie tam, gdzie ludzie stoją wobec konieczności odbudowy. Warszawa pokazała, że jest to możliwe i jak to się robi.

Autor “Najlepszego miasta świata” również zdaje się być bardzo podekscytowany pomysłem. Grzegorz Piątek przyznaje:

Jestem zachwycony tym pomysłem. “Najlepsze miasto świata” to nie tylko opowieść o architekturze i o architektach, ale też o miłości do miasta, woli życia i o tym, że po najgorszej katastrofie można się podnieść i wyobrazić sobie lepszy świat. Myślę, że to najbardziej uniwersalny wymiar tej opowieści.

Trzymajmy więc kciuki za to, że wszystko się uda i w 2025 roku zobaczymy odbudowę Warszawy na deskach polskich teatrów. Tych, którzy jeszcze tego nie zrobili, zachęcam do zapoznania się z niezwykłą książką o mieście i jego trudnej historii. “Najlepsze miasto świata” jest do nabycia TUTAJ.

Jeśli ktoś po przeczytaniu tej pozycji spragniony będzie podobnych opowieści o życiu miejskiego ducha, to nieśmiało podsunę Czytelnikowi jeszcze jeden bestsellerowy tytuł Grzegorza Piątka: “Gdynia obiecana”.

O związkach teatru muzycznego z historią

Być może jest to dobra okazja, aby przypomnieć, że literatura i historia już nieraz spotykały się ze sztukami scenicznymi (operą, teatrem i teatrem muzyczny). Okrętem flagowym teatru musicalowego w ostatnich latach z pewnością stał się wspominany już “Hamilton” (premiera 2015), ale to nie jedyny musical inspirowany wydarzeniami historycznymi. Nawet na rodzimym gruncie znajdziemy podobne przykłady, jak choćby spektakl “Piloci” (premiera 2017) albo polsko-amerykańska produkcja “Virtuoso” (premiera 2020). Ten drugi zresztą wielokrotnie był porównywany do “Hamiltona” przez podobne ujęcie tematu historycznego w muzyczną opowieść.

Oba spektakle łączy z pewnością zejście z poważnego tonu, z jakim zwykle kojarzą się wspomnienia wydarzeń historycznych i życiorysów znanych postaci. “Virtuoso” przedstawia Ignacego Jana Paderewskiego w sposób ludzki, podobnie jak przedstawieni zostali ojcowie założyciele w musicalu Lina-Manuela Mirandy. Wspomniani wyżej “Piloci” nie są natomiast wiernym odtworzeniem historycznych faktów, ale fabuła musicalu rozgrywa się na tle drugiej wojny światowej. Wojna w “Pilotach” była jednak ostatecznie czymś więcej niż tylko tłem. Zdaje się, że kontekst czasów, w jakich żyją bohaterowie, stanowi nieodłączną część, bez której spektakl zupełnie traci sens i wymowę.

Bliższe “Hamiltonowi” i “Virtuoso” mogą się okazać “Elizabeth” i “Mozart!” – musicale austriackiego autora, Michaela Kunzego. Są to muzyczne adaptacje życiorysów tytułowych postaci – cesarzowej Elżbiety Austriackiej oraz Wolfganga Amadeusza Mozarta. Kunze jest zresztą autorem kilku jeszcze spektakli w tematyce historycznej, ale te przytoczone dwa zdają się szczególnie charakterystyczne pod względem budowania, wspomagania i odtwarzania pewnych kulturowych mitów. Teatr jest bowiem przestrzenią, w której odbywa się swoiste nawiedzenie.

Marvin Carlson w książce “The Haunted Stage. The Theatre as Memory Machine” stworzył teorię tzw. “ghostingu”. Według Carlsona teatr to miejsce, w którym człowiek spotyka się z czymś, co już i tak ma w swojej pamięci. Publiczność teatralna w czasie trwania spektaklu ma, zdaniem badacza, wrażenie pewnego powrotu. Jednak to nie widz dokądś-skądś powraca, ale raczej to coś, czego dotyczy przedstawienie powraca do niego. Stąd polskie tłumaczenie terminu “ghosting” jako “nawiedzenie”.

Spoglądając na przytoczone wyżej tytuły, trudno oprzeć się wrażeniu, że poglądy Carlsona są bardzo trafne. Idąc do teatru, aby zobaczyć sztukę o życiu Mozarta, Hamiltona, Elżbiety Austriackiej albo operę o odbudowaniu Warszawy, tak naprawdę wiemy, że idziemy spotkać się z pewnym mitem. Carlson pisze:

Ponowne opowiedzenie historii, które już opowiedziano, odegranie wydarzeń już odegranych, doświadczenie emocji już kiedyś doświadczonych – to są i zawsze były najważniejsze problemy teatru wszystkich epok i miejsc.

Stąd też przychodzi kolejny wniosek, w którym zawiera się siła i moc oddziaływania form scenicznych. Mam tu na myśli fakt, że w obrębie sztuki teatralnej każde wydarzenie (historyczne) staje się opowieścią, a każda opowieść zyskuje rangę wydarzenia. Tak oto Alexander Hamilton, przez spektakl “Hamilton”, stał się bohaterem mitycznym. Jednocześnie ten sam spektakl, gdy został wystawiony na scenie, nie tyle przedstawił coś, co było i minęło, ale raczej uobecnił to na nowo.

Czegoś podobnego, jak sądzę, możemy spodziewać się po operowym wydaniu reportażu Grzegorza Piątka. Podczas gdy książka przytacza raz jeszcze minione zdarzenia, to jej sceniczna adaptacja ożywi opisywane realia i odbudowa zburzonej stolicy odbędzie się raz jeszcze, na naszych oczach. Nie daje jednak spokoju jedna rzecz. Wszystkie przytoczone tu musicale to teatralne adaptacje życiorysów postaci historycznych. Czyżby jednak opera o powojennej Warszawie miała być pierwszym życiorysem nie konkretnego człowieka, lecz upostaciowieniem miasta? (W tym względzie najbardziej adekwatnym odniesieniem zdaje się być “Hamilton” również będący opowieścią o samej w sobie Ameryce. Czy możemy spodziewać się podobnego ujęcia tematu?)

O związkach teatru muzycznego z literaturą

Nie odchodząc od teorii “nawiedzonej sceny”, chciałabym zaznaczyć jeszcze jeden fenomen książki Piątka. Nie jest to pierwszy raz, gdy teatr muzyczny sięga po inspiracje literaturą. Lista tytułów, które z książek przeniosły się na deski teatrów to prawdopodobnie niekończąca się opowieść. Z pewnością istotne miejsce zajmują na tej liście utwory Victora Hugo: “Nędznicy” i “Notre Dame de Paris”. Myślę, że oba można już ze spokojem nazwać klasykami. Po premierze “Hamiltona” dało się słyszeć głosy, że w pierwszym akcie widocznych było sporo inspiracji zaczerpniętych właśnie z “Nędzników”. Być może nawet nie byłoby kłamstwem stwierdzenie, że motywy choreograficzne i kostiumowe z “Nędzników” zdążyły już na stałe wsiąknąć w musicalowe obrazy scen batalistycznych.

Natomiast jeśli chodzi o mniej znane tytuły, to być może zaskoczy kogoś fakt, że na scenie teatralnej zagościła nawet fabuła (a dokładnie jej fragment) “Wojny i pokoju” Lwa Tołstoja. Rzecz ukazała się pod tytułem: “Natasha, Pierre and The Great Comet of 1812”. W Polsce nie spotkałam jeszcze nikogo, kto oprócz mnie znałby ten musical, ale ja sama jestem nim szczerze urzeczona!

Do moich ulubionych muzycznych adaptacji literatury należy też “Hadestown”. Jest to musicalowa wersja mitu o Orfeuszu i Eurydyce. Urzekająco skomponowana i wykonana – to bez wątpienia – ale również ciekawa pod względem narracyjnym. Libretto w jasny sposób określa, że cały spektakl jest tylko piosenką. W otwierającym utworze Hermes śpiewa:

See, someone’s got to tell the tale
Whether or not it turns out well
Maybe it will turn out this time
On the road to Hell
On the railroad line
It’s a sad song
It’s a sad tale, it’s a tragedy
It’s a sad song
But we’ll sing it anyway

Później, w ostatniej piosence, tuż po tym jak Orfeusz się odwraca i skazuje Eurydykę na życie w Hadesie, Hermes powraca do tych początkowych motywów stwierdzeniem:

Cause here’s the thing:
To know how it ends
And still begin to sing it again

Te dwa fragmenty, jak sądzę, pięknie określają ujmującą powtarzalność sztuki. Możemy patrzeć na ten sam obraz po raz kolejny, powracać enty raz do wierszy czy rozdziałów albo zapętlać film i oglądać go ponownie zaraz po zakończeniu – “cause here’s the thing”. W tym właśnie tkwi żywotność dzieła artystycznego, że jego unikatowy charakter oddziaływania nie mija. Nie mija przyjemność doświadczenia odbiorczego.

Nie minie zatem i fenomen reportażu Grzegorza Piątka. Ten obszerny (a i tak ogromnie skrótowy) opis wybranych kwestii związanych z teatrem muzycznym miał wprowadzić nieco Czytelnika w świat, do którego wstępuje “Najlepsze miasto świata”. Jest to bardzo zastanawiające, w jaki sposób twórcy opery przekształcą formę reportażu – formę, mimo wszystko, dokumentalną – w sceniczne dzieło. Odsyłam raz jeszcze do książki Piątka, a zainteresowanych nie tylko literaturą, ale również światem musicali zapraszam również TUTAJ, w ramach ewentualnego uzupełnienia.

Maria

“U mnie jest blisko z serca do papieru” - napisała Agnieszka Osiecka, a ja, jako jej wierna i oddana fanka, powtarzam te słowa za nią. Jestem miłośniczką słów i wszelkiego rodzaju konstelacji, które mogą z nich powstać. Studiując filmoznawstwo przekonałam się, że nie tylko sama sztuka jest czymś fascynującym, ale również - jeśli nie bardziej – nauka o niej. Spośród wszelkiego typu literatury najbardziej fascynuje mnie jej teoria, a zaraz potem filozofia i poezja. Mając trzynaście lat zapisałam w swoim pamiętniku: “wiem jedno, jestem uzależniona od pisania”. Nic w tej kwestii się nie zmieniło. Wciąż notuję wszystko, co zauważę, podążając zgodnie za słowami Terry’ego Pratchetta, który stwierdził, że najlepsze pomysły kradnie się rzeczywistości, która na ogół prześciga fantazję. Jestem marzycielką i z natury chodzę z głową w chmurach, więc często zakładam życiową prozaiczność na swoje barki, żeby jej ciężar pomógł mi wrócić na ziemię. Z reguły jestem uważana za osobę towarzyską, ale mało kto dostrzega, że najswobodniej czuję się w obecności Davida Bowiego, Jamesa Barrie i Salvadora Dali. Gdy ludzie pytają mnie o sztukę, odpowiadam – to moja dobra przyjaciółka. W końcu nie raz uratowała mi życie...

Maria

“U mnie jest blisko z serca do papieru” - napisała Agnieszka Osiecka, a ja, jako jej wierna i oddana fanka, powtarzam te słowa za nią. Jestem miłośniczką słów i wszelkiego rodzaju konstelacji, które mogą z nich powstać. Studiując filmoznawstwo przekonałam się, że nie tylko sama sztuka jest czymś fascynującym, ale również - jeśli nie bardziej – nauka o niej. Spośród wszelkiego typu literatury najbardziej fascynuje mnie jej teoria, a zaraz potem filozofia i poezja. Mając trzynaście lat zapisałam w swoim pamiętniku: “wiem jedno, jestem uzależniona od pisania”. Nic w tej kwestii się nie zmieniło. Wciąż notuję wszystko, co zauważę, podążając zgodnie za słowami Terry’ego Pratchetta, który stwierdził, że najlepsze pomysły kradnie się rzeczywistości, która na ogół prześciga fantazję. Jestem marzycielką i z natury chodzę z głową w chmurach, więc często zakładam życiową prozaiczność na swoje barki, żeby jej ciężar pomógł mi wrócić na ziemię. Z reguły jestem uważana za osobę towarzyską, ale mało kto dostrzega, że najswobodniej czuję się w obecności Davida Bowiego, Jamesa Barrie i Salvadora Dali. Gdy ludzie pytają mnie o sztukę, odpowiadam – to moja dobra przyjaciółka. W końcu nie raz uratowała mi życie...

Skomentuj

Kliknij tutaj, by skomentować