Potoki Karoliny Północnej, płynące w jej żyłach – tylko one znają jej sekrety i tylko im może zaufać. Sosny zostały jej schronieniem, a to wszystko, czego my nie znamy, wszystko, o czym my nie wiemy – to wszystko sprawa między nią, piaskiem i morzem. Bezimienna, obca, wolna. Nieposkromiona i tak pięknie wrażliwa. Kya. Nie widać jej, bo całe życie gra ze światem w chowanego. Nie słychać jej, bo ucząc się skradać, zapomniała, jak się chodzi. Czy pamięta jeszcze, jak się kocha? Czy to bezbronne, opuszczone stworzenie mogło kogoś zabić? W jej oczach przecież wciąż widać odbicie niebieskiej walizki trzymanej przez odchodzącą matkę, której buty z wężowej skóry giną w wysokiej, oprószonej rosą trawie. Usta Kyi zastygły w błagalnym wyrazie prośby, by choć Jodie – choć on jeden! – jej nie zostawiał. Dłonie zaciśnięte w pięści, jakby miało to nadać czemuś znaczenie. I to drgające, owiewające mokradła burzowym huraganem pytanie – czy to ona zabiła?
Wydaje się, że miejsce, w którym rozgrywa się akcja powieści Delii Owens nie jest przypadkiem. Karolina Północna, przedstawiona zostaje jako miejsce dzikie, niebezpieczne, żywiołowe – a jednocześnie jako miejsce będące schronieniem, ostoją bezpieczeństwa, domem. “Nie wiem, czy natura ma ciemną stronę, czy tylko ciekawe sposoby na przetrwanie, na przekór wszystkiemu” – słyszymy w zwiastunie filmu Gdzie śpiewają raki. Mogłoby się wydawać, że Kya, mieszkająca na mokradłach, odkąd tylko pamięta, zdoła tę naturę ujarzmić i oswoić. Pojawia się jednak pytanie, po co miałaby to robić? Zmieniać tę jedną jedyną przestrzeń, w której objęciach nie była wyrzutkiem. To jej miejsce. Nie ona oswoiła mokradła, a raczej mokradła oswoiły ją. Zarówno książka Owens, jak i film w reżyserii Olivii Newman stanowią swoistą celebrację natury. Sama Newman mówi o swoim dziele, że “to film o tym, że prawa natury nie zawsze są zgodne z normami społecznymi”. Czy prawa natury, o których wspomina reżyserka, powinny stać w opozycji do praw człowieka? Czy człowiek sam nie jest zwierzęciem równie dzikim i żywiołowym, co łagodnym i czułym? Kya przyjaźni się z leśnym ptactwem i opowiada żarty jeziorom. To przecież coś znaczy. Przypominają się słowa pięknej piosenki z filmu o Pocahontas:
A każde z żywych stworzeń to mój druh,
Jesteśmy połączonym z sobą światem,
A natura ten krąg życia wprawia w ruch.
Do chmur każde drzewo się pnie,
Skąd to wiedzieć masz, skoro ścinasz je?
Nie jest taka, jak o niej szepczą…
Opowieść, którą snuje piękna, onomatopeiczna narracja Delii Owens zadaje pytania o tożsamość. Kya żyje od nowa. Choć szczątki jej dawnej egzystencji zawsze będą szczypać ją w ramię, a szepty zapewne podążą za nią, dokądkolwiek spróbuje uciec – ponieważ mimo nowego życia, o które zresztą wcale nie prosiła, wciąż pozostaje stworzeniem obcym, innym i niepasującym. Okazuje się więc, że samotność jest kobietą. Zwinną, zakochaną w naturze, opaloną i wrażliwą istotą, która straciła już wszystko poza samą sobą. Tak, samotność ma na imię Kya. Śledząc losy i myśli głównej bohaterki Gdzie śpiewają raki można jednak dojść do wniosku, że imię już nic nie znaczy i nie daje jaźni żadnego kontekstu, gdy o nim zapominamy. Nie potrafimy go zapisać – a więc czym jest treść? Choć z drugiej strony – Kya na własnej skórze doświadczy tego, jak piękne jest ponowne odkrywanie znaczenia słów, tworzenia z nich zdań i odczuwania rzeczywistości utkanej z ogromnego dorobku ludzkości, kultury… Doświadczy unikalnego i niepowtarzalnego wrażenia przejmującego człowieka, gdy po raz pierwszy styka się ze znaczeniem słowa “kocham”.
Ale to Kya. To nie my. My zapewne bylibyśmy po drugiej stronie. Jesteśmy jej oskarżycielami, którym należy zadać pytanie:
[…] Gdybyśmy potraktowali ją jak jedną z nas, sądzę, że byłaby dziś jedną z nas.
Choć może to my powinniśmy stać się tacy, jak ona. Opowieść o losach Kyi można znaleźć tutaj. Poznajmy ją, aby poznać prawdę – czy zabiła?! – a być może przy okazji odnajdziemy też samych siebie.
Skomentuj