Strona główna » „Śmiertelnie ciche miasto”. Premiera reportażu o pierwszych tygodniach pandemii w Wuhanie już w marcu
Reportaże Zapowiedzi i nowości

„Śmiertelnie ciche miasto”. Premiera reportażu o pierwszych tygodniach pandemii w Wuhanie już w marcu

Śmiertelnie ciche miasto Historie z Wuhanu

O popandemicznej rzeczywistości mówi się, że jest to “nowa normalność”. W książce „Śmiertelnie ciche miasto. Historie z Wuhanu” Murong Xuecun opisuje tragiczne wydarzenia z okresu, który analogicznie można by nazwać kresem „starej normalności”. Początek pandemii, zamknięcie miasta Wuhan, stało się dla całego świata pewną cezurą. W swoim reportażu Murong Xuecun opisuje nieświadomość oraz następujące po niej strach, niepokój i niepewność mieszkańców Wuhanu – uczucia, które wkrótce miała podzielić cała ludzkość.

„Śmiertelnie ciche miasto. Historie z Wuhanu”

Choć wydawałoby się, że głównym tematem książki o początkach pandemii będzie choroba, to Murong Xuecun napisał reportaż o okrutnym, zgubnym systemie. „Śmiertelnie ciche miasto. Historie z Wuhanu” to przede wszystkim obraz polityki, która działa przeciwko obywatelowi. Takiej, która swoich ludzi poświęca, zamiast ich chronić. To obraz samolubnych władz i niesprawiedliwości, wobec których człowiek boi się wyrażać własne zdanie, nawet wtedy, gdy zależy od tego życie jego i jego bliskich.

Wreszcie jednak, reportaż Muronga Xuecuna to również opowieść o bohaterskich jednostkach, których bronią w walce o życie stała się prawda. Tak bowiem postąpił choćby Lin Qingchuan, chiński lekarz, o którym pisze Murong Xuecun. Lin Qingchuan w mediach społecznościowych przedrzeźniał państwowe komunikaty o nieszkodliwym „zapaleniu płuc”, które można wyleczyć. Zachęcał ludzi do noszenia maseczek i rękawiczek. Informacją przeciwstawiającą się propagandzie usiłował zabezpieczyć swoje społeczeństwo i świat przed nieuniknionym – pandemią COVID-19.

„Śmiertelnie ciche miasto. Historie z Wuhanu” to książka, w której znajdziemy opisy pierwszych zakażeń, pierwszych dni po zamknięciu miasta i ostatnich chwil życia wielu ludzi. Reportaż Muronga Xuecuna przenosi „Dżumę” i „Rok 1984” w obręb literatury faktu, stając się zarazem opowieścią o chorobie i o polityce, wygłoszoną z ust niewinnych ofiar systemu.

Zbigniew Herbert w wierszu „Pan Cogito czyta gazetę” napisał o poległych w boju żołnierzach, że „nie przemawiają do wyobraźni / jest ich za dużo / cyfra zero na końcu / przemienia ich w abstrakcję„. Murong Xuecun w swoim reportażu robi coś odwrotnego – tysiące osób zmarłych w czasie zamknięcia miasta Wuhan przemienia w jednostki, których historie warte są opowiedzenia.

Książka „Śmiertelnie ciche miasto. Historie z Wuhanu” swoją premierę będzie mieć 20 marca 2024 roku, a w przedsprzedaży jest dostępna tutaj.

Fragment książki „Śmiertelnie ciche miasto. Historie z Wuhanu”

To było 21 stycznia 2020 roku. Dwa dni później miasto zostaje zamknięte i rozpoczyna się siedemdziesięciosześciodniowy okres ucisku i cierpienia. Jednak z powodu blokady informacji i dezinformacyjnej polityki rządu jedenaście milionów mieszkańców miasta właściwie nic nie wie o groźnym wirusie. Zbliża się Chiński Nowy Rok, rodziny gorączkowo robią zakupy na święta. Lin Qingchuan i jego koledzy są pełni najgorszych obaw. Zdają sobie sprawę, że wirus się rozprzestrzenia, choć bardzo niewielu ludzi ośmiela się mówić o tym publicznie. „Uważaj na siebie i nikomu nic nie mów” – ostrzegają Lina najbliżsi.

Lin pracuje w niewielkim szpitalu okręgowym w Wuhanie. Mówi, że zwykle placówka przyjmuje dziennie dwóch, trzech pacjentów z przeziębieniem albo gorączką, ale w połowie listopada 2019 roku ich liczba zaczęła gwałtownie rosnąć.

– Przez osiem godzin dyżuru lekarz przyjmował dwadzieścioro pięcioro do trzydzieściorga pacjentów, z których połowa miała wysoką gorączkę. W tym wiele dzieci.

Chiński rząd jest o tym poinformowany. Wydaje ostrzeżenie grypowe typu A i nakazuje zamknięcie wielu szkół, ale nie wyjaśnia sytuacji. Lekarze zaczynają ostrożnie rozmawiać w mediach społecznościowych z przyjaciółmi i kolegami, komentując wzrost liczby przypadków gorączki oraz omawiając objawy. 8 grudnia ktoś informuje Lina, że w laboratorium Szpitala Tongji udało się zidentyfikować wirus nietypowego zapalenia płuc.

Tamtego dnia Lin Qingchuan zaczyna nosić maseczkę. W okolicach Bożego Narodzenia wkłada rękawiczki i okulary ochronne. Krążą coraz bardziej zatrważające plotki, kolejne szpitale zgłaszają przypadki zakażeń. Lin mówi swoim przyjaciołom, że lada dzień dojdzie do wybuchu epidemii, lecz tylko nieliczni dają wiarę jego słowom. Robi zapasy artykułów żywnościowych i warzyw. Maseczki jeszcze nie podrożały, kosztują zaledwie 13 fenów (około 6 groszy) za sztukę i Lin kupuje trzysta sztuk dla swoich starych rodziców. Ta liczba wydaje mu się wystarczająca.

– Wszyscy myśleliśmy, że to wirus atypowego zapalenia płuc. Nikt nie przypuszczał, że zaczyna się koszmar – wspomina.

31 grudnia Miejski Komitet Zdrowia ogłasza, że odnotowano dwadzieścia siedem przypadków „wirusowego zapalenia płuc”, ale nic nie wskazuje na to, by „wirus przenosił się z człowieka na człowieka”. Stwierdza też: „chorobie można przeciwdziałać i da się ją kontrolować”.

Tego samego dnia ta sama instytucja wydaje wewnętrzne „powiadomienie o sytuacji kryzysowej”, w której „wirusowe zapalenie płuc” jest już „zapaleniem płuc o nieznanej przyczynie”. Komitet nakłada na szpitale obowiązek powiadamiania władz o każdym nowym przypadku. Lin publikuje ten dokument na swoim profilu w mediach społecznościowych i dodaje w komentarzu: „Proszę was wszystkich, noście maski, szerzy się H-typowe zapalenie płuc”. Specjalnie przekręca słowo „atypowe”, żeby zmylić rządową cenzurę. Cztery godziny później dodaje. „Na waszym miejscu kupiłbym zapas maseczek”. Wieczorem wrzuca zdjęcie maseczki i pisze, by nie wychodzić bez niej z domu.

Lin wie, że publikowanie takich rzeczach w mediach społecznościowych jest ryzykowne. Widział w wiadomościach materiał o ośmiu lekarzach zatrzymanych za „rozpowszechnianie niesprawdzonych pogłosek”, mimo to uważa mówienie prawdy za swój obowiązek.

– Nawet gdyby usłyszała mnie tylko jedna osoba, nadal warto to robić.

Kiedy 3 stycznia pierwszy przypadek tajemniczej choroby zostaje wykryty w Hongkongu, Lin wyraża w mediach społecznościowych nadzieję, że tamtejszym służbom medycznym uda się wykryć przyczynę jej występowania. Nie liczy już na „załganych ekspertów rządowych”, których nazywa eksplujtami, bo „są gotowi wypluć z siebie każde kłamstwo, jakie każą im wypluć ich zwierzchnicy”. Pyta ich: „Nie macie wyrzutów sumienia?”.

Na początku stycznia, kiedy Wuhan w harmonijnym, radosnym nastroju przygotowuje się do świętowania Chińskiego Nowego Roku, niepokój Lina rośnie. W grupie lekarskiej na komunikatorze WeChat publikowane są procedury leczenia, opracowywane przez poszczególne szpitale. Nie mają one jednak zatwierdzenia z góry. Pojawiają się informacje o kolejnych zgonach. Pewnego dnia w połowie stycznia cała rodzina przyjaciela Lina trafia do przepełnionego Szpitala Centralnego w Wuhanie (Wuhan Central Hospital). Kolega mówi mu, że pacjenci leżą po dwunastu w sali i że w tej, w której on jest, ostatniej nocy zmarły dwie osoby.

Teraz niemal każdy lekarz wie o śmiertelnych przypadkach: widział je sam albo słyszał o nich od kolegów. Krewni, przyjaciele, sąsiedzi… umiera tylu ludzi, że służby nie nadążają z wywożeniem zwłok. Lecz w oficjalnych serwisach informacyjnych ani w komunikatach władz nie ma wzmianek o zgonach, nawołuje się w nich jedynie, by nie panikować: „nic nie wskazuje na to, że wirus przenosił się z człowieka na człowieka”, a „chorobie można przeciwdziałać i da się ją kontrolować”.

Dopiero 11 stycznia władze niechętnie potwierdzają pierwszy przypadek śmierci. Lin pisze rozzłoszczony na swoim profilu: „Podnieście wzrok trzy stopy w górę, bóg tam jest”, co oznacza: „Niebiosa na was patrzą, strzeżcie się ich gniewu”. Tydzień później ostro krytykuje lekkomyślne decyzje władz: „Wysyłacie lekarzy, żeby w miejscach publicznych mierzyli ludziom temperaturę, ale nie zapewniacie im środków ochrony osobistej i nie pozwalacie im ich używać. Chcecie, żebyśmy byli ostrożni, ale żebyśmy tego po sobie nie pokazywali. Za kogo wy nas macie?”. Także w rozmowach nie kryje wściekłości.

– Wiedzieliśmy, że codziennie umierają ludzie – mówi – a oni powtarzali w kółko, że nie ma śmiertelnych przypadków. Już wtedy lekarze stracili zaufanie do władz.

Kiedy kilka miesięcy później wspomina tamten czas, targają nim złożone uczucia. Niepokojowi i złości towarzyszy też nieokreślony strach. Jeden z jego bliskich przyjaciół, lekarz z oddziału chorób układu oddechowego w Szpitalu Tongji, zmuszał swoją rodzinę do przyjmowania leków antywirusowych, nie wyjaśniając powodu. Dopiero później Lin się dowiedział, że budząca postrach Centralna Komisja Kontroli Dyscyplinarnej Komunistycznej Partii Chin oraz administracja placówki zakazały lekarzom wynoszenia prawdy poza mury szpitala.

– Tak się bał, że nie powiedział nawet swojej żonie – opowiada Lin. – Nikt by się nie dowiedział, o czym między sobą szepczą, mimo to się nie odważył, bo gdyby ich mimo wszystko przyłapano, straciłby pracę i źródło utrzymania… To byłby koniec. Tak wielkie rozmiary przyjmował strach.

Maria

“U mnie jest blisko z serca do papieru” - napisała Agnieszka Osiecka, a ja, jako jej wierna i oddana fanka, powtarzam te słowa za nią. Jestem miłośniczką słów i wszelkiego rodzaju konstelacji, które mogą z nich powstać. Studiując filmoznawstwo przekonałam się, że nie tylko sama sztuka jest czymś fascynującym, ale również - jeśli nie bardziej – nauka o niej. Spośród wszelkiego typu literatury najbardziej fascynuje mnie jej teoria, a zaraz potem filozofia i poezja. Mając trzynaście lat zapisałam w swoim pamiętniku: “wiem jedno, jestem uzależniona od pisania”. Nic w tej kwestii się nie zmieniło. Wciąż notuję wszystko, co zauważę, podążając zgodnie za słowami Terry’ego Pratchetta, który stwierdził, że najlepsze pomysły kradnie się rzeczywistości, która na ogół prześciga fantazję. Jestem marzycielką i z natury chodzę z głową w chmurach, więc często zakładam życiową prozaiczność na swoje barki, żeby jej ciężar pomógł mi wrócić na ziemię. Z reguły jestem uważana za osobę towarzyską, ale mało kto dostrzega, że najswobodniej czuję się w obecności Davida Bowiego, Jamesa Barrie i Salvadora Dali. Gdy ludzie pytają mnie o sztukę, odpowiadam – to moja dobra przyjaciółka. W końcu nie raz uratowała mi życie...

Maria

“U mnie jest blisko z serca do papieru” - napisała Agnieszka Osiecka, a ja, jako jej wierna i oddana fanka, powtarzam te słowa za nią. Jestem miłośniczką słów i wszelkiego rodzaju konstelacji, które mogą z nich powstać. Studiując filmoznawstwo przekonałam się, że nie tylko sama sztuka jest czymś fascynującym, ale również - jeśli nie bardziej – nauka o niej. Spośród wszelkiego typu literatury najbardziej fascynuje mnie jej teoria, a zaraz potem filozofia i poezja. Mając trzynaście lat zapisałam w swoim pamiętniku: “wiem jedno, jestem uzależniona od pisania”. Nic w tej kwestii się nie zmieniło. Wciąż notuję wszystko, co zauważę, podążając zgodnie za słowami Terry’ego Pratchetta, który stwierdził, że najlepsze pomysły kradnie się rzeczywistości, która na ogół prześciga fantazję. Jestem marzycielką i z natury chodzę z głową w chmurach, więc często zakładam życiową prozaiczność na swoje barki, żeby jej ciężar pomógł mi wrócić na ziemię. Z reguły jestem uważana za osobę towarzyską, ale mało kto dostrzega, że najswobodniej czuję się w obecności Davida Bowiego, Jamesa Barrie i Salvadora Dali. Gdy ludzie pytają mnie o sztukę, odpowiadam – to moja dobra przyjaciółka. W końcu nie raz uratowała mi życie...

Skomentuj

Kliknij tutaj, by skomentować