Strona główna » Wybór redakcji. Ulubione książki 2023 roku
Esej Literatura piękna Polecenia

Wybór redakcji. Ulubione książki 2023 roku

Nie każdy zgodziłby się ze stwierdzeniem, że zakończony rok wymaga podsumowań. I dla mnie bywają one sztuczne, a jednak zbierając materiały do niniejszego artykułu, zdałam sobie sprawę, że bez podsumowań łatwo się zapomina. Sama byłam zdziwiona, jaką trudność sprawiło mi zebranie przeczytanych w tym roku tytułów i wybranie spośród nich najbardziej aktualnych, najciekawszych, godnych polecenia i świeżych pozycji. Komponując poniższą listę, kierowałam się zarówno przyznanymi w tym roku nagrodami oraz nominacjami, jak i własnymi odczuciami czytelniczymi. Niektóre spośród książek w tym zestawieniu mogą zdziwić; są to jednak moje czytelnicze odkrycia, które nie dają mi spokoju – a czy nie po to właśnie czytamy, aby mnożyć wewnętrzne pytania?

Najlepsze książki 2023 roku

Na wstępie – w ramach podsumowania i wytłumaczenia się z doboru książek – przypomnę, że rok 2023 był owocny dla intymności ludzkich umysłów. Mam tu na myśli ważne międzynarodowe nagrody (Nobel i International Booker Prize) dla Jona Fossego i Georgiego Gospodinowa za teksty, które opowiadają o człowieku w pełen namysłu, ale też czułości sposób. Nie jest też zaskoczeniem – bowiem trend ten utrzymuje się już od jakiegoś czasu – że mile widziane we współczesnej prozie są wątki społeczno-polityczne. W tej tematyce utrzymuje się również zwycięzca zeszłorocznej Nagrody Bookera, „Prophet Song” Paula Lyncha. (Przypominam też, że książka ma ukazać się w polskiej wersji językowej jesienią 2024 nakładem wydawnictwa Marginesy).

Wśród polskich autorów najważniejszymi nagrodami z 2023 roku mogą pochwalić się m.in. Zyta Rudzka za zmyślną i zmysłową powieść „Ten się śmieje, kto ma zęby”, niejednokrotnie nagradzany Grzegorz Piątek ze swoją „Gdynię obiecaną” oraz Małgorzata Żarów, która za swój debiut prozatorski “Zaklinanie węży w gorące wieczory” otrzymała Nagrodę Literacką Gdynia.

Na uwagę zasługuje też ważny i potrzebny reportaż Anny Goc „Głusza” oraz prawdziwy fenomen czytelniczy 2023 roku, czyli „Chłopki” Joanny Kuciel-Frydryszak, który był najlepiej sprzedającą się polską książką w ubiegłym roku. („Chłopki” wyprzedziły nawet „Rodzinę Monet” Weroniki Marczak, co już samo w sobie było niemałym osiągnięciem).

Jest to oczywiście podsumowanie skrótowe i w związku z tym niepełne, ale daje pewien obraz literackiej kondycji minionego roku. Ja z pewnością, jak zawsze, wchodzę w kolejny rok z zaległościami czytelniczymi, ale również z poczuciem spełnienia po lekturze wielu satysfakcjonujących pozycji, o których piszę poniżej…

Książkowe polecenia po 2023 roku

Virginia Woolf „Pani Dalloway”

Pani Dalloway

Kojarzona przez wszystkich autorka, powieść będąca już klasyką i przekład, o którym w tym roku było głośno. „Pani Dalloway” Virginii Woolf to jedna z najważniejszych książek feminizmu, mistrzowsko zrealizowana narracja strumienia świadomości i – przede wszystkim – piękna, wrażliwa opowieść, od której trudno się oderwać. Kilka lat temu czytałam wersję w tłumaczeniu Krystyny Tarnowskiej. Był to początek mojej przygody z twórczością Virginii Woolf, w której dziś jestem już zakochana. Nowy przekład jednej z moich ulubionych książek przyjęłam więc z radością i z jeszcze większą radością przekonałam się, że nowe tłumaczenie mnie nie zawiedzie. Obiecywało to zresztą już nazwisko tłumaczki – Magdaleny Heydel, która zajmuje się badaniem sztuki przekładu na Uniwersytecie Jagiellońskim, sprawuje funkcje redaktora naczelnego pisma „Przekładaniec”, a za swoją pracę naukową oraz translatorską bywała w przeszłości niejednokrotnie nagradzana. Nie było to też jej pierwsze zetknięcie z Virginią Woolf. Wcześniej Heydel tłumaczyła „Między aktami”, „Pokój Jakuba”, „Eseje wybrane” i „Niebieską zasłonę”. Niech ostateczną zachętą będą słowa tłumaczki, która zapytana o sam początek książki „Pani Dalloway” mówiła:

Jest to powieść niezwykle misternie zbudowana. Wszystko tam ze wszystkim się zaplata i zgadza, odpowiada sobie, jest echem, jest powidokiem. I rzeczywiście w tych dwóch pierwszych stronach są te plany czasowe, jest zapowiedź czegoś strasznego, co się zdarzy, jest historia, jest Klarysa dziś, Klarysa kiedyś, Klarysa widziana przez kogoś z zewnątrz, Klarysa patrząca na Londyn i Klarysa mówiąca to, co powie na końcu: Kocham życie.

Krzysztof Pietrala „Story Jones”

Story Jones

O książce Krzysztofa Pietrali „Story Jones” niewiele napisano, nawet po tym jak była ona nominowana do nagród literackich Gdynia oraz Conrad – a obie nagrody, warto to zauważyć, są przecież całkiem dużego formatu. Nazwane poematem prozą albo prozą poetycką „Story Jones” to osobliwa pozycja współczesnej literatury polskiej. Pietrala bardzo wyraźnie nawiązuje do przedwojennej awangardy, czyniąc twórczość Adama Ważyka kluczowym kontekstem dla swojej książki. W tym miejscu może wypadałoby się przyznać, że sama „Story Jones” jeszcze nie rozgryzłam i zapewne zbyt szybko nie rozgryzę. Tę dziwną książkę Pietrali gładko się czyta, ale szalenie trudno znaleźć sposób, aby ją odczytać.

„Story Jones” składa się bowiem z kilku torów, które biegną – zdawałoby się – zupełnie niezależnie od siebie. Mamy do czynienia z czterema narracjami: opowieścią o Sally Molly Nelly Lanie Jones (tekst A), opowieścią o Luftusie Jonesie (tekst B), opowieścią o pewnej zbrodni (tekst C) oraz fragmentami tekstów teoretycznoliterackich Ważyka (czarne strony). Opowieści A, B i C podzielone są na króciutkie, patchworkowe akapity, związane ze sobą cienką nitką jakiejś rozmytej, widmowej fabuły.

Teksty te mają charakter opisów obrazów albo sytuacji – ale nie sytuacji wziętych z życia. Są to raczej dawne wspomnienia, w których na pierwszy plan wysuwają się pojedyncze przedmioty, miejsca, imiona i twarze lub sceny filmowe, zapisane w naszych myślach przez wzgląd na specyficzny nastrój. Właśnie to zdaje się szalenie istotne – czytelnik niejako samemu dopełnia treść książki. Być może nie wyniknie z niej nic konkretnego, jeśli nie przepuścimy jej przez filtr naszych własnych skojarzeń i pomysłów. Trudno to wyjaśnić, a dodatkową zagadkę stanowią czarne strony, na których nadrukowane zostały fragmenty tekstów Adama Ważyka – te zdają się jeszcze silniej ujawniać umowność całej konstrukcji literackiej. Ich metatekstualność ma charakter instrukcji gry, do której zaprasza tekst Krzysztofa Pietrali.

Mark Fisher „Dziwaczne i osobliwe”

Dziwaczne i osobliwe

Mark Fisher, znany głównie jako autor „Realizmu kapitalistycznego”, w 2016 roku wydał zbiór esejów „The Weird and the Eerie”, który w ubiegłym roku trafił wreszcie w ręce polskiego czytelnika. Eseje z tomu „Dziwaczne i osobliwe” Marka Fishera to teksty poświęcone różnym twórcom kultury (literatury, muzyki i filmu), którzy w swoich dziełach wytwarzali tytułowe dziwaczność i/lub osobliwość. I tak w części o dziwaczności omawia prace Lovecrafta, H.G. Wellsa, zespołu The Fall, Tima Powersa, Rainera Wernera Fassbindera, Philipa K. Dicka oraz Davida Lyncha. W części o tym, co osobliwe, pojawiają się natomiast eseje dotyczące Daphne du Maurier, Christophera Priesta, M.R. Jamesa, Briana Eno, Nigela Kneale, Alana Garnera, Margaret Atwood, Jonathana Glazera, Stanleya Kubricka, Andrieja Tarkowskiego, Christophera Nolana oraz Joan Lindsay.

Autor całą swoją koncepcją nawiązuje do Freudowskiego pojęcia das Unheimliche, a więc pewnego rodzaju niesamowitości, które przyniosło rozwój badaniom nad horrorem i science fiction. Fisherowi owa niesamowitość jednak nie wystarcza i wybiega poza nią, próbując rozłożyć na czynniki pierwsze swoistą fascynację, jaka towarzyszy człowiekowi, gdy styka się dziwacznym i osobliwym. Obie te kategorie, zdaniem autora, przekraczają banalne stwierdzenie, że „lubimy to, czego się boimy”. Dziwaczność Fisher tłumaczy jako poczucie niedopasowania; pewność, że element nie jest naturalny dla tego, co go otacza. Osobliwość jest z kolei zdefiniowana jako świadomość, że coś jest w miejscu, gdzie powinno być nic albo że nie ma niczego tam, gdzie coś powinno być. Jedno i drugie ostatecznie sprowadza się do tego, do czego człowiek jest przystosowany.

Fisher udowadnia (na przykładach prac cenionych autorów), że zarówno dziwaczność, jak i osobliwość wynikają ze złączenia tego, co znane z tym, co nieprzystające. Autor zwraca uwagę, że z jakichś powodów czarna dziura jest dużo bardziej dziwaczna i osobliwa, niż np. wampiry, mimo że jest zjawiskiem całkowicie realnym. Jednakże właśnie w tym miejscu, w którym afektywne odczucie dziwaczności i osobliwości wymyka się standardom postrzegania fantastyki, zaczyna się fascynacja…

Dorota Kotas „Czerwony młoteczek”

Czerwony młoteczek

W 2023 roku odkryłam twórczość Doroty Kotas, której głównym tworem jest, jak sądzę, sama Dorota Kotas. Jej rzekomo autobiograficzne powieści, leżące gdzieś na granicy między intymistyką, esejem i fikcją fabularną odznaczają się przede wszystkim niezwykłą świadomością autokreacji. Czytając Dorotę Kotas można mieć wrażenie, że się ją poznaje (jakby ktoś publikował pamiętnik własnych myśli), ale w rzeczywistości wpada się w pułapkę konwencji autentyzmu. Jest to groźna i mętna przestrzeń, w której trudno odróżnić prawdę od gry. Natomiast ironiczne jest, że pisząc o Kotas, nieustannie ma się w głowie lęk przed tym, co sama Kotas napisałaby o moim pisaniu o Kotas…

Nie da się wyznaczyć głównego tematu „Czerwonego młoteczka”. Trudno nawet wyznaczyć jakiś motyw przewodni. Pisarstwo Kotas da się ująć wyświechtanym stwierdzeniem, że jest to proza o wszystkim i o niczym. To „wszystko i nic” tworzy swoisty chaos, spośród którego wyłaniają się kolejne tematy. Tematy te później ciągną się jeden za drugim, przeobrażając się niepostrzeżenie. Kotas jako autorka, która skoncentrowała swoją twórczość wokół osoby Doroty Kotas, jest swego rodzaju fenomenem własnej fikcji – wytworem swoich własnych słów, konwencji i schematów, które nakłada na siebie przez swoje pisarstwo. Z pisarstwa z kolei korzysta, aby o tych konwencjach i schematach opowiadać. Jako jej czytelniczka, zawsze mam poczucie, że muszę być czujna. Odnoszę wrażenie, że Kotas chce zagrać ze mną w prawdę. Warto wejść w tę grę – ale z oczami dookoła głowy.

„Czerwony młoteczek” jest trzecią książką Kotas. Choć zdaje się, że jej czytelnicy zawiedli się nieco na tej pozycji, dla mnie ona właśnie jest najciekawsza. Znajdzie się tam już może mniej ogólnych opisów „domu z widokiem na kulę ziemską”, ale za to Kotas dostarcza nam coraz bardziej świadomych metawrażeń pisarskich. To zresztą w „Czerwonym młoteczku” zadaje sobie, nam i książkom pytanie:

(…) czy książki naprawdę dzielą się wyłącznie na dwie wąskie kategorie – pierwsza to: ambitna literatura z kodem kulturowym, która nie jest dla idiotów, a druga: gówniana masówka nie wiadomo dla kogo. Czy jest jeszcze coś pomiędzy?

Milan Kundera Nieznośna lekkość bytu”

Nieznośna lekkość bytu

Ostatnia pozycja w niniejszym spisie nie jest już żadną nowością i (niestety) załączam ją wśród poleceń z zupełnie innego powodu. W 2023 roku zmarł Milan Kundera, pisarz i eseista, którego przenikliwe teksty wpisały się na dobre w klasykę literatury. Jego opus magnum „Nieznośną lekkość bytu” odkryłam dość późno. Choć tytuł był mi znajomy jakby od zawsze, to całe życie słyszałam na zmianę, że jest to literatura okropnie poważna albo że mało kto dorówna Kunderze humorem. Potem znów, że to powieść dla intelektualistów, z wątkami filozoficznymi i politycznymi, gęsta i mglista tak, że trudno się w niej odnaleźć, a z drugiej strony, że wzrusza, opowiada o miłości i przywiązaniu tak uniwersalnie, że dotrze do każdego… Wszystko to okazało się prawdą. Twórczość Kundery ma to do siebie, że nic tam nie jest przez przypadek. Warto ważyć każde słowo, gdyż czytając (choćby i przekład), widać gołym okiem niteczki, z których misternie utkano całokształt.

„Nieznośna lekkość bytu” opowiada o losach czeskich intelektualistów, których sytuacje życiowe zmieniają się niespodziewanie w wyniku praskiej wiosny w 1968 roku. Książkę rozpoczyna zagadkowe zdanie:

Idea wiecznego powrotu ma w sobie coś tajemniczego.

Gdyby nie było to zbyt daleko idące uproszczenie, chciałoby się powiedzieć, że w powyższym stwierdzeniu kryje się morał powieści Kundery. Choć właściwie jej przesłanie wyrażone jest jeszcze wcześniej i jeszcze bardziej wprost – w tytule. Rzecz dotyczy tego, jak nieznośna jest lekkość naszego bytu. Jak pisze Kundera:

(…) życie, które znika raz na zawsze i już nigdy nie wróci, podobne jest do cienia, nie ma żadnego ciężaru, jest martwe już w momencie narodzenia i jeśli nawet było piękne, straszne, wzniosłe, to jego piękno, rozpacz, wzniosłość nie mają żadnego znaczenia.

Wszyscy nihilistyczni hedoniści z pewnością załamią ręce po tym, co pisze Kundera. A pisze on (rzecz jasna nie tak wprost), że życie potrzebuje ciężaru, aby miało znaczenie. Co więcej, Kundera daje wyraz temu, że życie w lekkości nie daje żadnej satysfakcji ani przyjemności, nie wystarcza.

„Nieznośna lekkość bytu” jest precyzyjnie skonstruowaną opowieścią, w której fikcyjne losy postaci przeplatają się z wątkami filozoficznymi i politycznymi, a uważny czytelnik odnajdzie tam również kilka ciekawych wywodów teoretycznoliterackich. Geniusz mylił się jedynie co do kobiet – ale to, z przymrużeniem oka, pozostawiam do oceny czytelnikowi, w nadziei, że ta krótka próba analizy zachęciła go do sięgnięcia po prozę mistrza, o której 2023 rok przypomniał nam w nieco zbyt smutnych okolicznościach.

Maria

“U mnie jest blisko z serca do papieru” - napisała Agnieszka Osiecka, a ja, jako jej wierna i oddana fanka, powtarzam te słowa za nią. Jestem miłośniczką słów i wszelkiego rodzaju konstelacji, które mogą z nich powstać. Studiując filmoznawstwo przekonałam się, że nie tylko sama sztuka jest czymś fascynującym, ale również - jeśli nie bardziej – nauka o niej. Spośród wszelkiego typu literatury najbardziej fascynuje mnie jej teoria, a zaraz potem filozofia i poezja. Mając trzynaście lat zapisałam w swoim pamiętniku: “wiem jedno, jestem uzależniona od pisania”. Nic w tej kwestii się nie zmieniło. Wciąż notuję wszystko, co zauważę, podążając zgodnie za słowami Terry’ego Pratchetta, który stwierdził, że najlepsze pomysły kradnie się rzeczywistości, która na ogół prześciga fantazję. Jestem marzycielką i z natury chodzę z głową w chmurach, więc często zakładam życiową prozaiczność na swoje barki, żeby jej ciężar pomógł mi wrócić na ziemię. Z reguły jestem uważana za osobę towarzyską, ale mało kto dostrzega, że najswobodniej czuję się w obecności Davida Bowiego, Jamesa Barrie i Salvadora Dali. Gdy ludzie pytają mnie o sztukę, odpowiadam – to moja dobra przyjaciółka. W końcu nie raz uratowała mi życie...

Maria

“U mnie jest blisko z serca do papieru” - napisała Agnieszka Osiecka, a ja, jako jej wierna i oddana fanka, powtarzam te słowa za nią. Jestem miłośniczką słów i wszelkiego rodzaju konstelacji, które mogą z nich powstać. Studiując filmoznawstwo przekonałam się, że nie tylko sama sztuka jest czymś fascynującym, ale również - jeśli nie bardziej – nauka o niej. Spośród wszelkiego typu literatury najbardziej fascynuje mnie jej teoria, a zaraz potem filozofia i poezja. Mając trzynaście lat zapisałam w swoim pamiętniku: “wiem jedno, jestem uzależniona od pisania”. Nic w tej kwestii się nie zmieniło. Wciąż notuję wszystko, co zauważę, podążając zgodnie za słowami Terry’ego Pratchetta, który stwierdził, że najlepsze pomysły kradnie się rzeczywistości, która na ogół prześciga fantazję. Jestem marzycielką i z natury chodzę z głową w chmurach, więc często zakładam życiową prozaiczność na swoje barki, żeby jej ciężar pomógł mi wrócić na ziemię. Z reguły jestem uważana za osobę towarzyską, ale mało kto dostrzega, że najswobodniej czuję się w obecności Davida Bowiego, Jamesa Barrie i Salvadora Dali. Gdy ludzie pytają mnie o sztukę, odpowiadam – to moja dobra przyjaciółka. W końcu nie raz uratowała mi życie...

Skomentuj

Kliknij tutaj, by skomentować