Nie wiem, od czego zacząć. “Mój mały zwierzaku” – najnowsza książka najmłodszego laureata Nagrody Bookera, Marieke’a Lucasa Rijnevelda – to rzecz, najprościej mówiąc, dziwna. Wciąga i niepokoi. Brzydzi – tak, to na pewno. Ale jednak czyta się ją dalej. Do końca? Ja w pewnym momencie się poddałam. Ta książka mnie przerosła.
Czy na pewno tylko/aż lolityzm?
Nie czytałam pierwszej książki Rijnevelda (słynnego “Niepokój przychodzi o zmierzchu”) i być może był to błąd. Być może jego pierwsza powieść przygotowałaby mnie jakoś na to, co stało się na kartkach “Mój mały zwierzaku”. Rzecz opowiada o relacji dorosłego mężczyzny z czternastolatką. Na tylnej okładce książki widnieje fragment recenzji Renaty Lis, która pisze, że “Rijneveld rozprawia się z lolityzmem”. Cóż, o ile mogę wygłosić opinię nie ukończywszy czytania, to powiedziałabym, że “lolityzm” jest tutaj pojęciem nieco wątpliwym. Owszem, bohaterka ma lat czternaście i taki wiek – raczej nastoletni niż dziecięcy – sugerować może coś na kształt Nabokova i jego ulubienicy. Jednak narrator powieści holenderskiego twórcy wyraźnie zaznacza, że to, co podoba mu się w tej czternastolatce, to jej dziecięca natura. Rijneveld pisze o tym dziwactwie swojego bohatera inaczej niż Nabokov (do którego to często bywa ostatnio porównywany, właśnie przez związki “Mój mały zwierzaku” z “Lolitą”).
Nabokov o swoich nimfetkach pisze tak:
Rijneveld pisze natomiast:
Wybrałam te cytaty z powodu tego, co je łączy – spojrzenie na ową “czternastoletnią dorosłą”. Jest też jednak coś, co je dzieli. Nabokov zachwyca się dzieckiem, w którym widać dorosłego. Holenderski autor wyraźnie zaznacza natomiast, że fascynuje go dziecięcość tej już zaraz “młodej kobiety”. Uzmysłowiwszy sobie tę różnicę wydaje się, że można zrozumieć, co czyni książkę Rijnevelda jeszcze obrzydliwszą, niż “Lolitę”.
“Mój mały zwierzaku” nie jest opowieścią o lolityzmie – nie zupełnie albo nie tylko. Jej temat, moim zdaniem, leży na pograniczy lilotyzmu i pedofilii – a to drugie, jakże rażące wyrażenie, zaznacza się z całą mocą na kartkach powieści. Narrator zakochany w swojej nastoletniej oblubienicy, często ubolewa nad tym, że dziewczynka podlega czasowości, że dorasta. Jej pokój narrator nazywa “dziecięcym rajem” i tam, wśród zabawek i pluszaków mogą spełniać się jego tajemnicze fantazje. Ohydny i zastanawiający jest na przykład ten fragment:
Język, jakim posługuje się Rijneveld (w przekładzie Jerzego Kocha), ma jasno prowadzić czytelnika do skojarzeń z rzeczywistością dziecka. Ta rzeczywistość miesza się jednak z dziwną i niepokojącą (nie)dojrzałością bohaterki.
Kim jest Mały Zwierzak? Czyj jest Mały Zwierzak?
Czytając tę książkę i zastanawiając się nad tym, jak wyjaśnić to, kim jest ta dziewczynka – ten obiekt uczuć narratora – notowałam sobie różne rzeczy. Wśród moich notatek znajduję teraz coś takiego: Dziwna i rześka istota, zakręcona jak butelka po soku pomarańczowym. A kwaśna, pomarańczowa ciecz jeszcze cieknie ściankami i tworzy na dnie płytką warstwę łyczka, którego nikt nigdy nie da rady wypić. Taka była. Wszystko tu, w tej książce, jest metaforyczne, bo jest zawieszone między snem a jawą. To bardzo subiektywna opowieść i ta dziewczynka z punktu widzenia tego mężczyzny jest właśnie taka: jaskrawa, soczysta, nasączona życiem, młodością i smutkiem. Coś na niej ciąży. Coś, mimo jej kilkunastu lat, ciągnie ją w dół – odbiera zdolność lotu. Być może spadłaby jak Ikar, ale nie spada, bo nie może wystartować.
Tak, to jest jego mały zwierzak. Ale on – narrator – też był czyimś małym zwierzakiem. Mężczyzna przyznaje się do własnych traum – do tego, jak będąc dzieckiem, padł ofiarą molestowania ze strony własnej matki. (W tym kontekście “rozprawianie się z lolityzmem jako patriarchalnym nadużyciem”, o którym pisała Lis, wydaje się bardziej zasadne). On jest obrzydliwy, jest złoczyńcą – wobec którego ktoś był obrzydliwy, wobec którego ktoś postąpił jak złoczyńca. Gdy coś wydaje się oczywiste, twardy grunt nagle mięknie i przyłapujemy się na wątpliwościach. Żal nam kogoś takiego? (A czy to takie ważne kogo jest nam żal…?)
W książce Rijnevelda molestowanie seksualne zdaje się być wpisane w codzienność. Narrator molestuje tę dziewczynkę, ale sam był molestowany jako dziecko. Ona z kolei, będąc dzieckiem, już sama molestowała inne dziecko – małego chłopca z sąsiedztwa, Cliffa. Czy tylko we mnie budzi to wrażenie tragedii, która zatacza koło? Kto molestował matkę narratora i kogo molestować będzie Cliff? Na naszych oczach tworzy się nierozerwalny krąg cierpienia, w którym każdy z bohaterów jest czyimś małym zwierzakiem.
Echo Freuda
W “Mój mały zwierzaku” oprócz opisów zdarzeń, z których składał się przedziwny związek głównych bohaterów, pomiędzy rozdziałami pojawiają się też opisy snów narratora. Są to bodajże najbardziej niejasne i powikłane fragmenty książki. Nie bez powodu wśród ulubieńców głównej bohaterki znajduje się ojciec psychoanalizy. Książka Rijnevelda – zarówno to, co wynika z poprzedniego fragmentu recenzji, jak i to, co pojawi się dalej – aż się prosi o psychoanalityczną analizę. Uznałam, że warto to zaznaczyć, gdyż teorie Freuda wciąż mają wielu zwolenników. Ja sama do nich jednak nie należę, więc nie udzielę tu żadnych odpowiedzi, na pytania, które zadają sny bohatera. Pozwolę sobie jednak pokazać czytelnikowi ich fragmenty – z zaznaczeniem, że do pełnego obrazu, do złożenia układanki w całość, powinien on sięgnąć po cały tekst książki. W snach, o których tu mowa przewijają się stałe motywy, których nie sposób rozgryźć przy pierwszej i jednorazowej lekturze.
W nocnych marach mężczyzny owładniętego żądzą czytamy:
“Mój mały zwierzaku” – w poszukiwaniu interpunkcji i znaczeń
Język Rinevelda jest żywy, haptyczny (często przez to niesmaczny) i wolny, zupełnie wolny. “Mój mały zwierzaku” płynie strumieniem myśli, w których nie ma kresów i początków – kończące zdania kropki są rzadkie, częściej rzecz snuje się i snuje i snuje…
Choć każdą narrację pierwszoosobową można nazwać niewiarygodną i zniekształconą przez subiektywizm, to jednak “Mój mały zwierzaku” w jakiś szczególny sposób każe właśnie tak o sobie myśleć. Zboczenia narratora są filtrem nałożonym na historię. Podobnie jak Nabokov w swojej książce zwraca się do ludzi, którzy będą go sądzić, tak też czyni podmiot literacki u Rijnevelda. Dodaje tym sposobem pikanterii, ale w innym wymiarze niż erotyka. Sprawia to bowiem, że powieści holenderskiego pisarza nie czyta się tylko jak obrzydliwego romansu i pięknie skomponowanej prozy, ale również jak coś pokroju thrillera albo kryminału. Wiemy, że czytamy zeznania i że na końcu książki zapadnie wyrok – nie możemy się go doczekać. Najpierw trzeba jednak pokonać wiele stron niesmacznych wydarzeń w literacko mistrzowskim świecie przedstawionym.
W swoich notatkach z okresu czytania tej książki, o jej narracji znalazłam coś takiego: Wydaje się, że robi się nudno, gdy nagle rzeczywistość odkleja się, jak źle przyłożona tapeta. Wszystko przybiera dziwne barwy i to, co płaskie staje się teraz krzywe. Tak, to niewyjaśnialne, jak działa ten tekst. Sam w sobie tekst. Nie fabuła, ale właśnie sposób prowadzenia narracji. Literka po literce, wszystko razem i każdy element z osobna – nie tyle zachwyca, co zadziwia.
Ogromna świadomość pisarstwa młodego Holendra nie daje się tutaj pominąć. Choć sama sceptycznie podchodzę do wszelkich zabiegów językowo-narracyjnych (lubię je i dlatego bywam wybredna), to muszę przyznać, że Rijneveld stanął na wysokości zadania. To co robi, to nie są subtelne zabiegi. To są obrzydliwe zestawienia słów albo zestawienia pięknych słów tak, by tworzyły ohydne znaczenia. I dalej, co za tym idzie: odraza wprowadzona jest w to, co jednocześnie jest romantyzowane, a romantyzuje się sprawy, które same w sobie zwyczajnie brzydzą.
Kilka przykładów:
Nie jest to lektura przyjemna, wymaga cierpliwości, wyprowadza czytelnika z komfortu odbiorczego i nie daje się polubić. Od początku do końca rzecz układa się bezczelnie i obleśnie. Ale jednak wciąga i interesuje. “Mój mały zwierzaku” polecam jednak raczej tym, którzy w literaturze szukają wartości estetycznych, których fascynuje literackość jako forma artystyczna i którzy nie boją się eksperymentów artystycznych. Dla fanów klasycznych fabuł, czy w ogóle: dla fanów fabuł – a więc osób, które interesuje przede wszystkim opowiadana historia (a nie sposób jej opowiadania), książka Rijnevelda może okazać się skomplikowanym i trudnym dziełem. Być może nawet niektórym przyjdzie na myśl niesławne określenie, jakim jest przerost formy nad treścią.
Dziś nikt nie ma wątpliwości, że to jedna z najwybitniejszych książek w dziejach literatury – słyszy się i czyta o “Lolicie”, do której młody Holender wielokrotnie nas odsyła. Być może właściwą analizę “Mój mały zwierzaku” da dopiero ogląd obu tych dzieł? Ta nadal świeża i nowa powieść Rijnevelda jest dostępna do kupienia TUTAJ, a dla czytelnika, którego zaciekawił także hipotekst Nabokova, pozostawiam tutaj również odesłanie do “Lolity”. Każdemu śmiałkowi życzę powodzenia – mi nie udało się dobrnąć do końca…
Skomentuj