“Lekcje chemii” to debiutancka powieść Bonnie Garmus. Lekkością, wartkością i feministycznym wydźwiękiem przypomina nieco “Szklany klosz” Sylvii Plath. Debiut młodej Bonnie Garmus okazał się bestsellerem na skalę światową, a niecały rok po premierze książki dowiadujemy się, że na jej podstawie powstanie ekranizacja. Serial “Lekcje chemii” dostępny będzie na Apple TV+. Premiera zapowiedziana jest na jesień 2023 roku.
“Lekcje chemii” – powieść Bonnie Garmus
Ogromnym zaskoczeniem dla czytelników, wydawców i być może samej autorki “Lekcji chemii” było to, że książka debiutującej pisarki odniosła sukces na rynku międzynarodowym. Poza gładką, płynną narracją zastosowaną przez Bonnie Garmus, “Lekcje chemii” okazują się lekturą na tyle lekką, by nie zmęczyć i na tyle dobrą, by wciągać, zaciekawiać i skłaniać do namysłu. Można powiedzieć, że jest to pewien złoty środek. Szczególnie dla czytelników, którzy nie przywykli do trudnych, grubych powieści. (Choć “Lekcje chemii” też cienkie nie są – ponad 400 stron).
Fabuła “Lekcji chemii” opowiada o młodej matce, która dziesięć lat wcześniej rozwijała jeszcze karierę naukową. Zajmowała się chemią organiczną i mimo uprzedzeń związanych z jej płcią, pracowała wśród najlepszych naukowców. Po nawiązaniu bliskiej relacji z wybitnym chemikiem, Calvinem Evansem (który “zakochał się w jej umyśle”), życie Elizabeth nagle się zmienia. Nigdy nie chciała mieć dzieli, ale swoją córkę, Madeline, kocha ponad wszystko. Kariera naukowa odsuwa się na bok i w rezultacie niemal przypadkowych wydarzeń Elizabeth zostaje prezenterką telewizyjną. Prowadzi program kulinarny, w którym, jednak oprócz przepisów na obiad i ciasto, przekazuje oglądającym jej program gospodyniom domowym podprogowe treści. Nie tyle namawia, co raczej inspiruje je do zmian, których, jak się okazuje, tak bardzo potrzebują.
Istotnym kontekstem jest czas, w którym rozgrywa się akcja książki. Jak czytamy na samym początku powieści:
Mimo to udawała się do laboratorium, żeby spakować swojej córce drugie śniadanie.
“Paliwo dla nauki” – wypisała Elizabeth Zott na karteczce, którą wsunęła córeczce do pudełka śniadaniowego. Potem zawahała się z uniesionym w powietrzu ołówkiem, jakby zmieniała zdanie. „Na przerwie pouprawiaj sport, ale pamiętaj, że chłopcy wcale nie muszą wygrywać””– wypisała na kolejnej karteczce. Znów się zastanowiła, stukając ołówkiem w blat stołu. “Ani trochę ci się nie wydaje – napisała na trzeciej karteczce. – Większość ludzi faktycznie jest paskudna”. Drugą i trzecią karteczkę umieściła na pierwszej.
“Lekcje chemii” z Brie Larson w roli głównej
Ekranizacja powieści Bonnie Garmus ma mieć premierę jesienią 2023 roku, a główną rolę zagra w niej Brie Larson. Aktorka znana jest głównie z roli Kapitan Marvel w filmach “Kapitan Marvel” i “Avengers koniec gry”. Duży rozgłos przyniósł jej również dramat filmowy “Pokój”, za rolę w którym Larson otrzymała Oscara. Aktorka zostanie również jednym z producentów wykonawczych. Na ekranie Brie Larson towarzyszyć będą m.in. Lewis Pullman (“Źle się dzieje w El Royale”, “Top Gun: Maverick”) oraz Kevin Sussman (“A.I. Sztuczna inteligencja”, “Teoria wielkiego podrywu”).
W oczekiwaniu na serial zachęcam do przeczytania książki, która dostępna jest tutaj. Niezdecydowanym, na zachętę pozostawiam jeszcze (poniżej) fragment powieści.
Fragment “Lekcji chemii” Bonnie Garmus:
W ciągu całych sześciu samotnych lat spędzonych w Cambridge [Calvin] zdołał umówić się z zaledwie pięcioma kobietami, z których tylko jedna zgodziła się spotkać z nim po raz drugi, a i to wyłącznie przez pomyłkę, bo odebrawszy telefon, wzięła go za kogoś innego. Jego głównym problemem był brak doświadczenia. Zachowywał się jak pies, który po latach prób w końcu dopada wiewiórkę i nie ma najmniejszego pojęcia, co z nią zrobić.
– Cześć, ee – mówił wśród łomotu serca, z wilgotnymi dłońmi i nagłą a niespodziewaną pustką w głowie, kiedy jego wybranka otwierała drzwi. – Debbie?
– Deirdre – odpowiadała dziewczyna z westchnieniem, spoglądając na zegarek po raz pierwszy, ale bynajmniej nie ostatni.
Przy kolacji rozmowa zataczała się jak pijaczyna między rozpadem wiązań w cząsteczkach kwasów aromatycznych (Calvin) a pytaniem o to, co właśnie grają w kinie (Deirdre), między syntezą niereaktywnych protein (Calvin) a tym, czy on lubi tańczyć (Deirdre), aż po no popatrz, jak późno, już po wpół do dziewiątej, a rano trzeba powiosłować, więc zaraz odprowadzi ją do domu (Calvin). Nie trzeba dodawać, że po tego typu randkach seksu było bardzo mało. De facto zero.
– Nie do wiary, że masz z tym jakiś kłopot – mówili jego koledzy z osady w Cambridge. – Dziewczyny uwielbiają wioślarzy. – Nie było to prawdą. – I jak na Amerykanina wcale nieźle wyglądasz. – Co również nie było prawdą.
Szkopuł tkwił po części w posturze Calvina. Miał metr dziewięćdziesiąt trzy wzrostu, był długi i chudy jak tyczka, ale garbił się z przechyłem w prawo – zapewne na skutek tego, że zawsze wiosłował jako szlakowy. Jeszcze większy zaś problem miał z twarzą. Sprawiał przez nią wrażenie samotnika, jak dziecko, które musiało wychować się samopas, z wielkimi szarymi oczami, wiecznie rozczochranymi włosami jakby blond i fioletowawymi wargami, niemal zawsze spuchniętymi, bo miał tendencję je przygryzać. Była to twarz z gatunku, jaki niektórzy nazywają niewartym zapamiętania, o wyglądzie poniżej przeciętnej, w żaden sposób niezdradzająca ukrytej tęsknoty ani inteligencji, jeśli nie liczyć jednej kluczowej cechy: zębów, prostych i białych, które w chwili uśmiechu ratowały ogólne wrażenie. Na swoje szczęście, zwłaszcza po zakochaniu się w Elizabeth Zott, Calvin uśmiechał się non stop.
Poznali się – czy raczej zamienili kilka zdań – któregoś wtorkowego poranka w Instytucie Badawczym Hastings, prywatnym laboratorium doświadczalnym mieszczącym się na słonecznym południu Kalifornii, gdzie Calvin, ukończywszy w rekordowym czasie doktorat na Cambridge i mogąc przebierać wśród czterdziestu trzech ofert zatrudnienia, przyjął posadę po części z powodu reputacji, ale przede wszystkim z powodu opadów atmosferycznych. W Commons rzadko padało. Elizabeth z kolei przyjęła ofertę pracy w Hastings, ponieważ była to jedyna propozycja, jaką otrzymała. Stanąwszy przed drzwiami laboratorium Calvina Evansa, zobaczyła kilka dużych napisów ostrzegawczych:
NIE WCHODZIĆ
EKSPERYMENT W TOKU
WSTĘP WZBRONIONY
ZAKAZ WSTĘPU
Otworzyła drzwi.
– Halo! – zawołała, przekrzykując Franka Sinatrę, który ryczał z zestawu stereo ustawionego w osobliwym miejscu pośrodku sali. – Muszę pomówić z kimś, kto tu rządzi.
Calvin, zaskoczony brzmieniem żywego głosu, wysunął głowę zza wielkiej wirówki.
– Przepraszam panią – krzyknął zirytowany, mrużąc oczy osłonięte wielkimi goglami przed czymś, co bulgotało właśnie po jego prawej, cokolwiek to było – ale tu nie wolno wchodzić. Nie widziała pani napisów?
– Ależ widziałam! – odkrzyknęła Elizabeth, ignorując ton jego głosu i przecinając laboratorium w celu wyłączenia muzyki. – Proszę bardzo. Teraz się słyszymy.
Calvin przygryzł wargi i machnął ręką.
– Nie może pani tu przebywać – powtórzył. – Napisy!
– Owszem, ale słyszałam, że w pańskiej pracowni wala się za dużo zlewek laboratoryjnych, a my na dole mamy ich za mało. Wszystko jest tutaj – dodała, podtykając mu pod nos jakąś kartkę. – Zatwierdzone przez kierownika zaopatrzenia.
– Nic mi na ten temat nie wiadomo – odparł Calvin, lustrując kartkę. – I przykro mi, ale nie. Potrzebna mi każda zlewka. Może lepiej porozmawiam z jakimś chemikiem z dołu. Pani powie swojemu szefowi, niech do mnie zadzwoni. – Wracając do przerwanej pracy, włączył z powrotem stereo.
Elizabeth ani drgnęła.
– Chce pan pomówić z chemikiem? Kimś innym niż JA? – wrzasnęła, przekrzykując Franka.
– Tak – odpowiedział Calvin z irytacją. Po chwili jednak dodał nieco łagodniej: – Proszę posłuchać, wiem, że to nie pani wina, ale nie powinni przysyłać do mnie sekretarki, żeby odwalała za nich brudną robotę. A teraz przepraszam; zdaję sobie sprawę, że może trudno to pani zrozumieć, ale właśnie robię coś bardzo ważnego. Proszę. Niech pani po prostu powie szefowi, żeby zadzwonił.
Elizabeth zmrużyła oczy. Nie gustowała ani w ludziach, którzy wychodzili z założeń opartych na od dawna przestarzałych jej zdaniem wskazaniach wzrokowych, ani w mężczyznach uważających, że bycie sekretarką – choćby i nawet była sekretarką – oznacza brak zdolności do pojmowania słów wykraczających poza „Przepisz mi to w trzech egzemplarzach”.
– Co za zbieg okoliczności! – odkrzyknęła, ruszając wprost do pobliskiego regału, z którego poczęstowała się dużym pudłem zlewek. – Ja też nie mam czasu. – I stanowczym krokiem opuściła pracownię.
Skomentuj