Strona główna » “Cieszę się, że moja mama umarła”. Biograficzna opowieść Jennette McCurdy czyli Sam z “iCarly”
Bestsellery Biografie Polecenia

“Cieszę się, że moja mama umarła”. Biograficzna opowieść Jennette McCurdy czyli Sam z “iCarly”

Cieszę się, że moja mama umarła

Mówi się, że szczerość zawsze jest najlepszym rozwiązaniem. Zatem uznałam, że będę szczera – a szczerze mówiąc, niełatwo jest mi pisać ten tekst. Zapewne zawarcie w książce “Cieszę się, że moja mama umarła” szczerości i prawdy też nie było łatwe dla Jennette McCurdy. Niełatwo jest mi oderwać w umyśle jej wizerunek od postaci Sam, która, jak sądzę, przywarła do niej na dobre. Niełatwo jest też małemu dziecku liczyć kalorie i czuć, że jego dorastanie jest zawodem dla rodzica. Autobiograficzna powieść Jenette McCurdy zawiera w sobie i powoduje we mnie sporo trudności. Konieczne zdawało się, aby zaznaczyć to na samym początku…

Jestem Jennette, mów mi Jennette

“Cieszę się, że moja mama umarła” to książka tematycznie bliska “Pianistce” (choć pisarski debiut McCurdy nie jest tak kunsztowny pod względem literackim). Rzecz dotyczy córki i matki – sprzężonych ze sobą w toksycznej relacji. Określanie czegoś mianem toksyczności stało się w dzisiejszym świecie bardzo powszechne – moim zdaniem wręcz nadużywane. Jednakże trudno mi znaleźć inne słowo, które mogłoby wyrazić charakter tej dziecięco-matczynej więzi, jaka istniała (czy nadal istnieje?) między Jennette a jej matką. W swojej autobiograficznej powieści Jennette McCurdy zmierzyła się z własnymi traumami. Dla nas, czytelników, najtrudniejszy do przełknięcia jest fakt, że jej traumy były i nadal są dla nas źródłem rozrywki.

W “Cieszę się, że moja mama umarła” Jennette wspomina początek swojej kariery aktorskiej. Opisuje, jak mając sześć lat, składała podpisy na dokumentach, z których nic nie rozumiała. Opisuje, jak jej mama zapewniała producentów, reżyserów i agentów, że Jennette da radę. Zapewnia ich w jej imieniu, że “jest nieśmiała, ale to pokona” i że “niczego bardziej nie pragnie” niż bycia gwiazdą. Czy rzeczywiście tak było? Jennette wyraża się jasno w swojej powieści – jedyne, czego chciała, to zadowolić swoją mamę.

“Cieszę się, że moja mama umarła” to głośny wyraz tęsknoty za swoją własną tożsamością. Jennete, tak mam na imię – zdaje się mówić autorka. Czy kiedykolwiek przestanie być kojarzona z imieniem Sam? W dodatku, choć tyle poświęciła, zawsze uznawana była za tą druga – u boku Mirandy Cosgrove (serialowej Carly) albo Ariany Grande. Zatem na ile kariera Jennette była w ogóle samodzielna? Na ile ona sama, jako człowiek, była wolna i samowystarczalna?

Krzywe zwierciadło mojego dzieciństwa

Wszystko to, co piszę, zdaje się mieć dosyć oczywisty wydźwięk. Toksyczna relacja i dziecko rzucone w świat showbiznesu – tematy bardzo trudne, ale powszechnie dziś omawiane w ramach debaty publicznej. Dlaczego więc książka “Cieszę się, że moja mama umarła” wydaje się być w jakiś sposób szczególna? Myślę, że tym, co ją wyróżnia, jest fakt, że nie jest to opowieść jedynie o Jennette McCurdy, ale też o każdym, kto uczestniczy w szeroko pojmowanej kulturze masowej.

Serial “iCarly” wyszedł w 2007 roku. Do Polski dotarł dwa lata później. Miałam wówczas niecałe dziesięć lat, a Nickelodeonowe i Disney’owe programy ubarwiały moje dzieciństwo gagami, wygłupami, kolorowymi sceneriami i bajkowymi romansami. Tak to pamiętam – i dlatego za każdym razem wielki smutek budzi zderzanie tych wspomnień z rzeczywistością zza ekranu telewizora. O tym, co na planie “Victorious” i “Sam i Cat” przeszła Ariana Grande, wie już chyba cały świat. Również Selena Gomez – choć nie tak wprost – jasno daje do zrozumienia, że wspomnienia z czasów świetności “Czarodziejów z Waverly Place” budzą w niej wstręt. Do tych burzących powszechne wyobrażenia o dziecięcych studiach filmowych głosów dołącza teraz Jennette McCurdy. Choć tego typu literatura nie mieści się w obrębie moich książkowych zainteresowań, to jednak nie umiem przejść obojętnie obok tej pozycji. Ze strachem przeglądam się w powieści Jennette jak w lustrze, które odkolorowuje świat, któremu nie powinnam była wierzyć.

Kim mam być bez niej?

Jennette McCurdy w prologu swojej powieści wspomina matkę na łożu śmierci. Widząc, jak gaśnie w niej życie, pyta samą siebie: kim mam być bez niej? “Cieszę się, że moja mama umarła” to licząca ponad 300 stron, rozbudowana próba odpowiedzi na to pytanie. Szokujące wspomnienia aktorki, której marzeniem było zostać pisarką, udowadniają, jak wielką odpowiedzialnością obarczeni są rodzice i jak wielką krzywdę mogą zrobić swoim dzieciom, jeśli zbyt długo traktują je dziecięco. Fragmenty powieści “Cieszę się, że moja mama umarła” mówią same za siebie:

Mama obserwuje mnie bacznie, jakby oceniała, czy można mi wierzyć.

– Pisarze są grubi i niechlujni, wiesz? Nie zniosłabym, gdyby twój aktorski tyłeczek zmienił się w wielkie dupsko pisarki.

Mama przypomina mi na każdym kroku, jak to dobrze, że wyglądam tak młodo, jak na swój wiek. “Będziesz miała o wiele więcej zleceń, skarbie, o wiele więcej”.
Jeśli zacznę dorastać, mama nie będzie mnie tak kochała. Często płacze i przytula mnie mocno ze słowami, że mam zostać mała. Serce mi wtedy pęka. Chciałabym móc zatrzymać czas i na zawsze pozostać dzieckiem.
Podsłuchałam w dzieciństwie rozmowę rodziców. Mówili, że mój brat może jeść i wszystko spala, a ja obrastam tłuszczem. Zabolały mnie te słowa, Net, naprawdę. Od tamtej pory jestem na deficycie.
Gdy co wieczór siadamy, planując posiłki na następny dzień, zaczynam kurczyć się w oczach. Mam jeść tysiąc kalorii dziennie, lecz wpadam na genialny pomysł, że połowa porcji dostarczy mi połowę kalorii i schudnę jeszcze szybciej. Po każdym posiłku z dumą pokazuje mamie prawie pełny talerz. Nie posiada się z radości. W każdą niedzielę mnie waży i mierzy mi uda miarką.

Słuszne wydają się słowa krytyków, którzy stwierdzają, że “Cieszę się, że moja mama umarła” to nie tylko pamiętnik nastoletniej gwiazdy i nie tylko źródło plotek o innych gwiazdach. Ta autobiograficzna powieść zdaje się być psychologiczną podróżą dziecka, o które nie dbano wystarczająco. Jennette McCurdy, jako osoba dorosła, decyduje się wziąć to dziecko pod swoje skrzydła i dać mu szansę na opowiedzenie na głos swojej historii. Książka “Cieszę się, że moja mama umarła” okazała się domową terapią dla pisarki i być może okaże się mieć równie terapeutyczne działanie dla naszych wewnętrznych dzieci.

Poruszający debiut Jennette McCurdy można kupić TUTAJ.

Maria

“U mnie jest blisko z serca do papieru” - napisała Agnieszka Osiecka, a ja, jako jej wierna i oddana fanka, powtarzam te słowa za nią. Jestem miłośniczką słów i wszelkiego rodzaju konstelacji, które mogą z nich powstać. Studiując filmoznawstwo przekonałam się, że nie tylko sama sztuka jest czymś fascynującym, ale również - jeśli nie bardziej – nauka o niej. Spośród wszelkiego typu literatury najbardziej fascynuje mnie jej teoria, a zaraz potem filozofia i poezja. Mając trzynaście lat zapisałam w swoim pamiętniku: “wiem jedno, jestem uzależniona od pisania”. Nic w tej kwestii się nie zmieniło. Wciąż notuję wszystko, co zauważę, podążając zgodnie za słowami Terry’ego Pratchetta, który stwierdził, że najlepsze pomysły kradnie się rzeczywistości, która na ogół prześciga fantazję. Jestem marzycielką i z natury chodzę z głową w chmurach, więc często zakładam życiową prozaiczność na swoje barki, żeby jej ciężar pomógł mi wrócić na ziemię. Z reguły jestem uważana za osobę towarzyską, ale mało kto dostrzega, że najswobodniej czuję się w obecności Davida Bowiego, Jamesa Barrie i Salvadora Dali. Gdy ludzie pytają mnie o sztukę, odpowiadam – to moja dobra przyjaciółka. W końcu nie raz uratowała mi życie...

Maria

“U mnie jest blisko z serca do papieru” - napisała Agnieszka Osiecka, a ja, jako jej wierna i oddana fanka, powtarzam te słowa za nią. Jestem miłośniczką słów i wszelkiego rodzaju konstelacji, które mogą z nich powstać. Studiując filmoznawstwo przekonałam się, że nie tylko sama sztuka jest czymś fascynującym, ale również - jeśli nie bardziej – nauka o niej. Spośród wszelkiego typu literatury najbardziej fascynuje mnie jej teoria, a zaraz potem filozofia i poezja. Mając trzynaście lat zapisałam w swoim pamiętniku: “wiem jedno, jestem uzależniona od pisania”. Nic w tej kwestii się nie zmieniło. Wciąż notuję wszystko, co zauważę, podążając zgodnie za słowami Terry’ego Pratchetta, który stwierdził, że najlepsze pomysły kradnie się rzeczywistości, która na ogół prześciga fantazję. Jestem marzycielką i z natury chodzę z głową w chmurach, więc często zakładam życiową prozaiczność na swoje barki, żeby jej ciężar pomógł mi wrócić na ziemię. Z reguły jestem uważana za osobę towarzyską, ale mało kto dostrzega, że najswobodniej czuję się w obecności Davida Bowiego, Jamesa Barrie i Salvadora Dali. Gdy ludzie pytają mnie o sztukę, odpowiadam – to moja dobra przyjaciółka. W końcu nie raz uratowała mi życie...

Skomentuj

Kliknij tutaj, by skomentować